Miłośniczki informatyki w wydaniu na smartfony zebrały się tu na dwudniową sesję opracowywania nowych aplikacji na swoje aparaty. Rezultatem kilkudziesięciogodzinnego maratonu były m.in. oprogramowanie pozwalające kobietom być na bieżąco z politycznymi, społecznymi i kulturalnymi wydarzeniami w ich okolicy, aplikacja pozwalająca kontrolować wagę oraz programik katalogujący ich ubrania tak, by wybór kreacji na bieżący dzień odbywał się w ciągu kilku minut na ekranie smartfona, a nie przed lustrem.

Do końca sierpnia w tym samym miejscu zaplanowano też spotkanie dla wszystkich chętnych, którzy projektują aplikacje mające zastosowanie przy wysyłaniu wiadomości tekstowych SMS, oraz imprezę adresowaną do ekspertów i pasjonatów nowych technologii, wzorowaną na amerykańskiej konferencji Technology Entertainment and Design. Osiem tysięcy stałych gości iHub organizuje co roku około 120 imprez tego typu, co przyciągnęło już uwagę takich potentatów, jak Google, Nokia czy Samsung, a także Uniwersytetu Stanforda. Podobnie napięty program ma praktycznie każdy z ponad pięćdziesięciu technologicznych hubów, jakie powstały na całym kontynencie w ciągu ostatnich lat.

I nie ma się co dziwić: z ponad miliarda ludzi żyjących dziś na Czarnym Lądzie przeszło połowa ma mniej niż dwadzieścia lat, a olbrzymia część z nich korzysta z najnowszych zdobyczy technologii. Afrykanie nie tylko ominęli etap telefonii stacjonarnej, by przejść do komórkowej, obecnie sprzedaż smartfonów czterokrotnie przewyższa sprzedaż komputerów.

– Ten kontynent błyskawicznie przechodzi mobilną rewolucję – podkreśla w rozmowie z DGP Sally Healy, ekspertka międzynarodowej organizacji Rift Valley Institute, wspierającej państwa i organizacje pozarządowe z Czarnego Lądu.

Reklama

W awangardzie zmian znajdują się rozmaite centra technologiczne, takie jak Co-Creation Hub w Nigerii, ActivSpaces w Kamerunie, MEST w Ghanie czy ośrodki w Kenii, które stworzyły dodatkowo AfriLabs – instytucję zajmującą się ułatwianiem kontaktów między specjalistami z inkubatorów a inwestorami i mediami. Dziś AfriLabs obsługuje nie tylko Kenijczyków, ale też ekspertów technologicznych z dziewięciu innych krajów.

Afrykańskie rozwiązania

W Afryce przez całe dziesięciolecia nie było jak skontaktować się z rodziną czy kontrahentami w innej części kraju – komentuje Healy. – Żeby załatwić najprostszą sprawę w innym mieście czy regionie, trzeba było iść wiele kilometrów na jakąś pocztę lub okablowaną farmę. Afrykanie do dziś nie zdecydowali się na budowę infrastruktury telefonii stacjonarnej: po prostu przeskoczyli ten etap, korzystając z nowych technologii telefonii komórkowej – dodaje.

Zrobili to skutecznie. Według szacunków organizacji GSM Association do końca tego roku na całym kontynencie będzie 735 mln właścicieli aparatów komórkowych (w czwartym kwartale ubiegłego roku było tam 649 mln abonentów telefonii komórkowej). Afryka uznawana jest za najbardziej perspektywiczny rynek dla technologii mobilnych, rosnący co roku w regularnym, 20-procentowym tempie. Pod tym względem przewyższa nawet możliwości Azji, która jeszcze do niedawna była uważana za najbardziej obiecujący rynek technologiczny świata.

– Przemysł technologii mobilnych w Afryce przeżywa boom, co jest też katalizatorem intensywnego wzrostu gospodarczego – twierdzi Peter Lyons, szef działu ds. Afryki i Bliskiego Wschodu w GSM Association.

– Ale wciąż jest tam duża przestrzeń dla dalszego rozwoju – podkreśla. W końcu zostaje jeszcze 200 – 300 milionów ludzi bez telefonu. Ale to akurat zmienia się w błyskawicznym tempie. – Dziś mnóstwo ludzi pracuje w miastach, a zarobione pieniądze przesyła rodzinom na wsi. To samo dotyczy też afrykańskich diaspor, zarówno w obrębie Czarnego Lądu, jak i np. na Zachodzie czy w Azji – mówi Healy.

– Możliwość dokonywania przelewów za pomocą SMS sprawia, że omijane są zarówno tradycyjne metody transferu pieniędzy, np. przez pracowników kolei czy kierowców autobusów, jak i konieczność posiadania rachunku bankowego – dodaje.

Jednocześnie Healy zastrzega, że nie można pod tym względem przykładać jednej miary do wszystkich państw kontynentu. Z jednej strony jest bowiem Nigeria, gdzie 93 proc. mieszkańców posiada telefon komórkowy, czy Kenia, gdzie dwóch na trzech abonentów dokonuje transakcji lub przelewów za pomocą aparatu (co jest afrykańskim rekordem, jeśli chodzi o mobilną bankowość). Z drugiej – kraje jak Sierra Leone czy Demokratyczna Republika Konga, gdzie użyteczność nowoczesnych technologii jest bliska, a nawet równa zeru.

Kraje stabilniejsze – Kenia, Tanzania czy Uganda – są w awangardzie zmian. Jednak i od tej zasady są wyjątki: dziś ponad jedna trzecia mieszkańców targanej nieustannymi konfliktami i anarchią Somalii posługuje się aparatami komórkowymi i korzysta z możliwości wysyłania i przyjmowania przelewów przy ich użyciu.

Afryka dorobiła się przy tej okazji własnego, oryginalnego rozwiązania. Kenijski operator komórkowy Safaricom uruchomił pięć lat temu system znany jako M-PESA (m-pieniądze w suahili). Przez ten czas do aplikacji przekonało się ponad dwie trzecie abonentów (około 17 milionów Kenijczyków), którzy używają go zamiast konta bankowego, karty płatniczej oraz kasy mikropożyczkowej. Unikają opłat bankowych, ryzykownych podróży z pieniędzmi w bagażu, kolejek w sklepach. W zasadzie nie muszą nawet być piśmienni.

Atrakcyjni jak nigdy

Tu nawet nie chodzi o konkretne produkty czy aplikacje – zaznacza jednak Sally Healy. – Afrykanie zmieniają dzisiaj przede wszystkim sposób prowadzenia biznesu, udowadniając, że koszty można redukować w takich obszarach, o jakich na Zachodzie nikomu się nie śniło. I choć kontynentowi daleko jeszcze do stabilności, to rozkwit gospodarczy w spokojniejszych krajach ma stabilizujący wpływ na sytuację w państwach wciąż tkwiących w kłopotach, jak Somalia czy Rwanda – twierdzi ekspertka.

Z podobnego punktu widzenia wychodzi najwyraźniej międzynarodowy kapitał. Z opublikowanego w maju raportu Ernst & Young wynika, że w ubiegłym roku Afryka pobiła rekord w przyciąganiu inwestycji zagranicznych. Kontynent ściągnął w 2011 r. blisko jedną na cztery inwestycje zagraniczne świata, notując pod tym względem 27-procentowy wzrost w porównaniu do roku poprzedniego. Kraje afrykańskie zarobiły na tym 80 mld dol., a w ciągu kilku następnych lat suma ta powinna się niemal podwoić: w 2015 r. oczekuje się, że wpływy z FDI powinny sięgnąć 150 mld dol.

Ciekawostką jest to, że inwestorzy, którzy nie mieli wcześniej do czynienia z Afryką, są przekonani, iż jest to jeden z najmniej atrakcyjnych kierunków inwestycyjnych. Jednak ci, którzy działali już na Czarnym Lądzie, są wręcz przeciwnego zdania. – W ciągu ostatniej dekady nastąpiła radykalna zmiana w postrzeganiu i pozycjonowaniu Afryki – podkreśla Ajen Sita, partner zarządzający Ernst & Young ds. Afryki. – Głównie dzięki Afrykanom, którzy w coraz większym stopniu dostarczają afrykańskich sposobów na afrykańskie problemy – dodaje.

I choć z 857 projektów inwestycyjnych ulokowanych w Afryce w 2011 r. większość trafiła do tradycyjnie najstabilniejszych państw – Egiptu, RPA, Ghany, Botswany, Tanzanii czy na Mauritius – to kontynent może się też szczycić nowymi gospodarczymi czempionami. Należy do nich choćby Zambia, gdzie odnotowano 93-procentowy przyrost inwestycji zagranicznych. Tajemnica sukcesu? Połączenie względnie racjonalnego i dobrze zarządzanego systemu gospodarczego z pokojowym przekazaniem władzy nowej ekipie.

„Afryka ma swoje mocne strony, w tym bogactwo zasobów surowcowych i olbrzymie zasoby siły roboczej, plus znaczący potencjał wzrostu gospodarczego” – konkludują swój raport eksperci Ernst & Young. Słabe punkty Czarnego Lądu – brak wykształconych pracowników, niewielkie wielkości lokalnych rynków czy słaba infrastruktura – są z kolei w coraz większym stopniu omijane dzięki rewolucji technologicznej.

W efekcie zwłaszcza teraz, gdy globalny kryzys spowolnił lub wręcz zmusił do zwijania się najpotężniejsze gospodarki Zachodu, państwa afrykańskie zaczynają przepychać się do grupy najszybciej rozwijających się państw świata. W tym zestawieniu drugą pozycję zajmuje Ghana, ze wzrostem rzędu 13,5 proc. (to i tak słabo, jeszcze rok temu prognozowano jej 20-procentowy rozwój), a w pierwszej trzydziestce można znaleźć jeszcze dziewięć innych afrykańskich państw: Erytreę, Etiopię, Mozambik, Gwineę Równikową, Rwandę, Liberię, Nigerię, Zambię i wreszcie – Demokratyczną Republikę Konga, którą jeszcze kilka lat temu pustoszyła krwawa wojna domowa.

– Pamiętajmy, że ten wzrost w sporej mierze wynika z rosnących cen surowców, które eksportuje Afryka, zwłaszcza złota i ropy – studzi entuzjazm Sally Healy. Pytanie więc, ile ze środków uzyskanych ze sprzedaży zasobów naturalnych zostanie zainwestowanych w rozwój kraju, a ile zniknie w kieszeniach lokalnych watażków i urzędników. Ale i tu są przesłanki do optymizmu: coraz więcej rządów na Czarnym Lądzie wspiera rozwój badań nad nowoczesnymi technologiami.

Ambicje są niewątpliwie spore: Kenijczycy ufundowali już sześć inkubatorów technologicznych w metropoliach kraju, Nigeryjczycy wystrzelili satelitę, który ma pomóc mieszkańcom w uzyskaniu dostępu do taniego bezprzewodowego internetu z każdego miejsca w kraju. A rząd Ghany ufundował przed wakacjami własny program badań kosmicznych. I choć nie o misję załogową na Marsa chodzi, a raczej o badania nad zmianami klimatu i zarządzanie rolnictwem, to zmiany zachodzące na kontynencie są już widoczne gołym okiem.