Parabanki... W XIX wieku w naszej części Europy normalne banki z reguły nie udzielały chłopom pożyczek, z czystego strachu. Nie umiały ocenić ryzyka kredytowego.
Kłopotem najważniejszym było nie tyle oszacowanie dochodowości farmera, ile kiepskie obopólne zrozumienie – chłop nie rozumiał sposobu rozumowania panów w surdutach, ci drudzy nie rozumieli mentalności wsi. Pod koniec XIX wieku powstały zatem kasy prowadzone przez ludzi ze wsi i małych miasteczek, którzy, dobrze znając się nawzajem, potrafili zarówno egzekwować długi, jak i oceniać, kto jest odpowiedzialny, a kto nie. Historia kas to nie sielanka, ale, powiedzmy, historia parabanków, które dały radę.
Najistotniejsza różnica między tamtymi inicjatywami a tymi dzisiejszymi polega na liderach. Kasy w Wielkopolsce musiały mieć księdza Wawrzyniaka, kasy w Galicji musiały mieć Stefczyka – a pomniejsi twórcy kas musieli starać się im dorównać. Uczciwi, asertywni (jasno mówiąc – umieli się chłopom odwinąć), z zębem i kompetencjami, które bardzo łatwo było sprawdzić. W zarządach kas siedzieli ci, którzy sami udzielali pożyczek... Dzisiejsze lizusy w plastikowych garniturkach, wdzięczące się, a to z bombową inwestycją, a to z lokatą pewną jak Fort Knox, przeniesione do XIX-wiecznej Galicji pogubiłyby portki podczas ucieczki przed ludem. Dzisiejszy miglanc nie musi legitymować się jakimkolwiek dorobkiem. To nawet nie wilk w owczej skórze, to tylko przebrany nikt. Słusznie wypomina się mieszkańcom wsi i miasteczek sprzed stu lat, że grasowała wśród nich ciemnota. Przynajmniej jednak lokaty umieszczali u tych, których znali i którym mieli podstawy zaufać. Generalnie byli aż do przesady nieufni, ale uniknęli w ten sposób wielu blamaży.
Może kłopot polski nie polega wcale na tym, że mamy za mało kapitału społecznego zaufania (jak piszą o tym socjologowie), lecz na braku Wawrzyniaków. Sprawa rozmaitych ambergoldów dowodzi, że warstwa nie telewizyjnych, lecz realnych przywódców jest dzisiaj jeszcze mniejsza niż sto, sto dwadzieścia lat temu. Sprytni oszuści bądź upadłe anioły biznesu są i będą – Bernie Madoff potrafił nabrać nawet Johna Malkovicha. Jednak to brak prawdziwych kas Stefczyka i podobnych inicjatyw w małej skali prowadzonych przez skromnych, chociaż wielkich ludzi, powinien spędzać nam sen z powiek.
Reklama