Kanclerz Niemiec Angela Merkel chce jeszcze w tym roku skłonić innych członków UE do powołania konwentu, który miałby opracować nowy traktat europejski. Dokument ma w zamierzeniach pogłębić integrację, przede wszystkich w dziedzinie gospodarek. Jednak perspektywy nowelizacji traktatu z Lizbony są niepewne; poza Berlinem nie widać w Unii wielkich entuzjastów zmian.

Kampanię na rzecz Lizbony 2.0 prowadzi w imieniu Merkel jej wpływowy doradca ds. europejskich Nikolaus Meyer-Landrut. Tak przynajmniej twierdzi zazwyczaj dobrze poinformowany w sprawach unijnych tygodnik „Der Spiegel”, który jako pierwszy ujawnił plany urzędu kanclerskiego. Meyer-Landrut intensywnie przekonuje przedstawicieli reszty Unii, by podczas grudniowego szczytu prezydentów i premierów „27” ustalić datę rozpoczęcia prac przez konwent, który miałby opracować nową wersję traktatu o Unii Europejskiej.

– Są takie kroki w integracji, które wymagają zmian traktatowych. Na razie nie zagłębialiśmy się w to, ale w tej sprawie nie powinno być tematów tabu – mówiła kanclerz Merkel w maju. Analizując niemieckie pomysły na wychodzenie z tego kryzysu i zapobieganie przyszłym, można jednak przewidzieć, co mogłoby się znaleźć w projekcie nowego dokumentu. W skrócie chodzi o przekazanie unijnym organom większych kompetencji co do koordynacji polityk gospodarczych państw członkowskich.

Podstawową zmianą byłoby wyposażenie Trybunału Sprawiedliwości UE w prawo kontroli budżetów. Kraj, który złamie ustalone limity, m.in. 3 proc. deficytu lub 60 proc. długu publicznego, będzie mógł zostać ukarany. Największą możliwą do wprowadzenia karą może być odebranie prawa głosu na forach unijnych, jednak bardziej prawdopodobne są obowiązujące i dzisiaj kary finansowe. Niejako przy okazji umocowanie traktatowe zyskałby też Europejski Mechanizm Stabilności, czyli instytucja pomagająca państwom w kryzysie zadłużenia.

Reklama

Perspektywa zmian w traktacie lizbońskim nie jest jednak pewna. Niemcy forsowały nowelizację Lizbony w 2010 i 2011 r. – bezskutecznie. Także teraz Meyer- Landrut ma trudności, by przekonać inne stolice choćby do podjęcia decyzji o utworzeniu konwentu, a co dopiero do zmian w traktacie. „Der Spiegel” pisze, że nawet „bliscy partnerzy, jak Polska” z dystansem podchodzą do pomysłu, obawiając się, że trudno będzie osiągnąć w tej sprawie kompromis. I przypominają kolosalne trudności z uchwaleniem poprzednich traktatów – Irlandia odrzuciła w referendach Niceę i Lizbonę (dopiero powtórki przyniosły pożądany przez Brukselę rezultat), Francja i Holandia uczyniły to samo w sprawie ostatecznie odesłanej do lamusa konstytucji dla Europy.

W unijnych stolicach istnieje też niechęć wobec – jak to często bywa określane – traktatowej biegunki. Traktat lizboński obowiązuje wszak ledwie dwa lata i dziewięć miesięcy. To i tak nie jest rekord. Pomysł, by napisać dokument, który miałby zastąpić podpisany w 1997 r. traktat z Amsterdamu, padł, zanim jeszcze został on przez wszystkich ratyfikowany. Idea zaowocowała stworzeniem w 2001 r. traktatu nicejskiego.