Debata na temat zasadności istnienia wielkich banków w USA sięgnęła zenitu. Od czasu wybuchu kryzysu finansowego w 2008 roku powszechnie wśród analityków i ekonomistów stało się powiedzenie, że niektóre banki są zbyt duże by upaść (too big to fail). Oznacza to, że w razie kolejnego kryzysu instytucje te musiałyby zostać wykupione za publiczne pieniądze, ponieważ ich upadek mógłby w poważny sposób zaszkodzić całemu systemowi.

Ostatnie afery związane z bankami takimi jak JP Morgan, HSBC czy Standard Chartered skłoniły nawet przedstawicieli przemysłu finansowego do zadania podobnego pytania, czy te banki nie są przypadkiem za duże, aby nimi zarządzać.

Pogłębiające się problemy w strefie euro skłaniają ku wątpliwościom idącym w tym samym kierunku: czy przypadkiem niektóre banki są zbyt wielkie, aby można w nich było oszczędzać?

W ostatnim czasie jednak obrońcy wielkich banków zaczęli odpierać zarzuty. William B. Harrison Jr., były szef JP Morgan wespół z Waynem Abernathy’ym, wiceprezesem Amerykańskiego Stowarzyszenia Bankierów napisali tekst, w którym argumentują przeciw podziałowi wielkich banków. Financial Services Roundtable – lobby wielkich grup bankowych w ostatnim czasie rozpowszechniało tekst, w którym zarzuca się zwolennikom podziału banków opieranie się na mitach. Jeśli jednak uważnie przyjrzymy się tym argumentom, żaden z nich nie jest przekonujący.

Reklama

Trzy kiepskie argumenty zwolenników wielkich banków

Po pierwsze, Harrison uważa, że mający w miejsce na przestrzeni ostatnich lat wzrost rozmiarów banków jest wynikiem tylko i wyłącznie działań rynku. Innymi słowy – proces ten odbywał się bez udziału publicznych pieniędzy. Harrisom zapomniał jednak dodać, że niebywały wzrost rozmiaru banków jest bardzo świeżym zjawiskiem.
W 1995 roku tzw. “Wielka Szóstka” – JP Morgan, Bank of America, Citigroup, Wells Fargo, Goldman Sachs i Morgan Stanley – posiadała aktywa o wartości 17 proc. amerykańskiego PKB. W roku 2005 wartość ta wynosiła już prawie 50 proc. amerykańskiego PKB.

Dziś aktywa Wielkiej Szóstki są jeszcze większe i wynoszą w sumie ok. 60 proc. PKB Stanów Zjednoczonych. Co prawda ich rozmiar w stosunku do gospodarki nie jest tak wielki, jak ma to miejsce w przypadku niektórych niemieckich czy brytyjskich banków, ale nie oznacza to, że USA są przez to bezpieczniejsze.

Jak na ironię, największe banki USA stały się jeszcze większe, a przez to jeszcze bardziej niebezpieczne poprzez serię przejęć i fuzji, do których zachęcał rząd USA w czasie kryzysu w 2008 roku.

Harrison i inni zwolennicy wielkich banków tłumaczą dalej, że wzrost rozmiaru instytucji bankowych był skutkiem wzrostu potrzeb międzynarodowego handlu i szczególnych wymagań, dużych, globalnych klientów. Jak jednak wiemy z historii, intensywny boom handlu międzynarodowego trwał wiele lat po II Wojnie Światowej i nie wymagał, aby banki osiągały rozmiary wielkości gospodarki USA.

>>> Polecamy: Rybiński: Co może bankier inwestycyjny?

Kiedy rozmawiam z szefami ponadnarodowych koncernów, podkreślają potrzebę kupna usług finansowych od wielu odbiorców, gdyż jak twierdzą, nie byłoby dobrze, aby polegać w tak dużym stopniu na jednym megabanku.

Wielki rozwój banków od 1995 roku miał niewiele wspólnego z globalnym handlem, miał za to wiele wspólnego z deregulacją. Szczególnie wpływową postacią pod tym względem okazał się były dyrektor zarządzający Citigroup – Sanford Weill, któremu udało się doprowadzić do uchylenia projektu Glass-Steagall Act, który miał rozdzielić bankowość inwestycyjną od bankowości tradycyjnej. Dzięki temu Citigroup mogło stać się bankowym supermarketem. Sanford Weill zmienił jednak zdanie i w lipcu tego roku powiedział, że powinno rozdzielić się bankowość inwestycyjną od tradycyjnych banków.

A poza tym, czy ktokolwiek naprawdę wierzy w to, że rząd pozwoliłby na upadek kolejnego Lehman Brothers? Bank ten w momencie upadku posiadał aktywa wartości 640 mld dol. Każdy bank z „Wielkiej Szóstki” jest większy, niż był Lehman.

Dzięki takiej ochronie przez upadkiem banki te – jak szacują analitycy – mogą pożyczać na 0,5 proc – jest to znacznie mniej, niż mogą to robić inne instytucje nie chronione przez rząd.

Im większe rządowe wsparcie otrzymują te instytucje, tym większe prawdopodobieństwo, że państwo wesprze je ponownie w czasach kryzysu. A większe wsparcie dla banków oznacza ich większą wagę systemową, to z kolei daje argumenty menedżerom tych banków, aby stawały się jeszcze większe.

W takim schemacie wszystko sprowadza się do jednego – prywatyzacji zysków, jeśli bankom wiedzie się dobrze i upubliczenia strat, gdy bankom wiedzie się gorzej.

Nikt jeszcze nie odgadnął, jakie mogą być wymierne korzyści dla gospodarki z banków, które mają ponad 100 mld dol w aktywach. Jak dotychczas, „Wielka Szóstka” ma aktywa przekraczające 1 bln dol. Globalne banki stają się ogromne, nieprzejrzyste i niebezpieczne oraz ciągle dotowane przez państwo.

USA ma największe banki świata

Po drugie, Financial Services Roundtable błędnie twierdzi, że USA wcale nie mają największych banków na świecie. Aby się o tym przekonać, wystarczy zrobić właściwe porównanie.

Według amerykańskich zasad liczenia, JP Morgan ma aktywa warte 2 bln dol. Europejskie banki, które są większe, obliczają wysokości swoich aktywów wedle międzynarodowych, a nie amerykańskich standardów. Wraz ze moim kolegą z Massachusetts Institute of Technology, Johnem Parsonsem, dokonaliśmy obliczenia wysokości aktywów JP Morgan według międzynarodowych standardów. Wówczas aktywa tego banku rosną do niebotycznej sumy 4 bln dol. Wysokość aktywów liczona według międzynarodowych standardów sprawia, że to JP Morgan i Bank of America są największymi bankami świata, które są o połowę większe niż kolejne największe banki na liście.

Udział w PKB

Po trzecie wreszcie, Financial Services Roundtable uważa, że banki innych krajów są większe od amerykańskich, liczone jako procent PKB danego kraju.

To akurat jest prawda, ale jeśli pomyślimy problemach, z którymi na skutek takiej relacji wielkości banku do PKB muszą borykać się europejskie kraje, przestaje to być argumentem. Im bank jest większy, tym większe ryzyko niesie dla całego systemu: było tak w Irlandii, na Islandii, Hiszpania już prosi o bailouty dla swoich banków.
Wielkie instytucje finansowe w krajach, takich jak Grecja, Włochy czy Francja niosą ze sobą systemowe ryzyko dla swoich krajów; i być może dla całej strefy euro.

Czy naprawdę myślicie, że wielkie banki z Japonii czy Niemiec były dobrze zarządzane? Proponuję zatem przyjrzeć się ekspozycji niemieckich banków na zadłużenie strefy euro. Nawet Kanada udzieliła hojnego wsparcia swoim bankom podczas kryzysu w latach 2008-2009. Szwajcaria, która uchodzi za synonim bezpiecznej bankowości, także próbuje zmniejszyć ryzyko, na jakie UBS i Credit Suisse wystawiają szwajcarskich obywateli.

Żaden z tych krajów nie może być przykładem dla USA. Waszyngton powinien pójść w odwrotnym kierunku i zmniejszyć największe banki do tego stopnia, aby w razie problemów mogły upaść bez interwencji rządu lub banku centralnego. Trzeba skończyć z ratowaniem banków.

Simon Johnson – profesor na MIT Sloan School of Management oraz badacz w Peterson Institute for International Economics, współautor książki “White House Burning: The Founding Fathers, Our National Debt, and Why It Matters to You”.

ikona lupy />
JPMorgan, jedyny bank w Stanach Zjednoczonych, który nie notował strat w trakcie kryzysu finansowego, zwiększa bonusy członkom komitetu operacyjnego / Bloomberg
ikona lupy />
Morgan Stanley / Bloomberg
ikona lupy />
Logo Goldman Sachs / Bloomberg / Jin Lee
ikona lupy />
Bloomberg
ikona lupy />
Citigroup. / Bloomberg