Największą klapę rząd ponosi na polu reformy emerytalnej – jak wynika z badań Homo Homini przeprowadzonych dla DGP, aż 71 proc. Polaków chciałoby, by powrócił stary system. A grubo ponad połowa chciałaby też mieć możliwość samodzielnego decydowania, gdzie wpłacać składki emerytalne: do OFE czy w całości do ZUS.
Rozczarowania takimi wynikami nie kryją ekonomiści. Od początku zdecydowana większość z nich popierała rządowe zmiany, traktując je jako sposób na uniknięcie zapaści systemu ubezpieczeń społecznych. – Widać, że tej reformy nie udało się tak przedstawić, by społeczeństwo w pełni zrozumiało, jakie niesie ona korzyści. Nadal duża grupa społeczna traktuje dłuższą pracę jako karę. Rząd dalej musi ją tłumaczyć, nie ma innego wyjścia – mówi Jakub Borowski, ekonomista Kredyt Banku.
Wiktora Wojciechowskiego, ekonomisty Invest-Banku, nie dziwi wysokie poparcie społeczne dla zdemontowania drugiego filaru systemu emerytalnego. Bo do tego sprowadzałoby się umożliwienie wyboru, czy składki miałyby być wpłacane do funduszy emerytalnych, czy do ZUS. Takie rozwiązanie poparło 64 proc. ankietowanych. W tym znaczna grupa – 38 proc. – zwolenników rządzącej PO. Ekonomista przypomina, że rząd zrobił już duży krok w kierunku okrojenia drugiego filaru, zmniejszając składkę wpłacaną do OFE. – Poza tym nie ma takiego społecznego odczucia, że pieniądze w OFE są nasze. Raczej traktuje się je jako kolejną składkę, która trzeba gdzieś wpłacać – uważa Wiktor Wojciechowski.
I dodaje, że w koalicji rządzącej nikt nie będzie umierał za OFE i nie będzie specjalnego oporu, by w razie potrzeby sięgnąć po środki zgromadzone w funduszach.
Reklama
Nasi rozmówcy mają nadzieję, że słabe poparcie nawet wśród własnych zwolenników nie zniechęci rządu do wprowadzania zapowiedzianych już zmian: modyfikacji ulg prorodzinnych czy likwidacji preferencji emerytalnych górników.
– Zmiany w podatkach są i tak mało radykalne. Mam nadzieję, że rząd się z nich nie wycofa i będzie to początek zmian, które doprowadzą do tego, że system wspierania dzietności w Polsce będzie bardziej skuteczny niż obecny – mówi Jakub Borowski.
Polacy także są bardzo niechętni wobec zmian w systemie edukacji. Ponad połowa chciałaby, żeby rząd wycofał się z pomysłu wysłania sześciolatków do szkół. Tymczasem to projekt, który został już rozpoczęty w poprzedniej kadencji. W tym roku zaś reforma miała się zakończyć, od września w I klasach miały się znaleźć wszystkie sześcioletnie dzieci. Pod presją społeczną jednak Ministerstwo Edukacji Narodowej przesunęło obowiązek obniżenia wieku szkolnego o kolejne dwa lata.
– Resort ewidentnie nie umiał przekonać do swojego pomysłu nauczycieli, którzy jako jedyni mogli namówić rodziców do wcześniejszej edukacji – mówi Katarzyna Lotkowska z Instytutu Nowoczesnej Edukacji. Jej zdaniem ostatnie trzy lata zaprzepaszczono, bo można było najpierw przeszkolić nauczycieli, a potem wprowadzać zmiany.
To niejedyna kwestia w edukacji, która wywołuje kontrowersje, kolejną są gimnazja. Mimo że istnieją już od 13 lat, nadal pojawiają się postulaty, by je zlikwidować i wrócić do starego podziału, na podstawówkę i liceum. To także propozycje, które wysuwają zarówno Jarosław Kaczyński, jak i liderzy Solidarnej Polski. Jak wynika z badań Homo Homini, choć pomysł nie znajduje masowego poparcia, blisko 40 proc. badanych chciałby likwidacji gimnazjów.
Polacy podzieleni są także w kwestii reformy w ochronie zdrowia. Kilka dni temu pisaliśmy, że likwidacja Narodowego Funduszu Zdrowia jest przesądzona. Ministerstwo Zdrowia rozważa kilka scenariuszy: od powstania 3 – 4 dużych subregionalnych funduszy po utworzenie w miejsce dotychczasowych oddziałów 16 samodzielnych płatników. Skasowanie NFZ popiera 44 proc. Polaków, ponad jedna trzecia jest temu przeciwna. Jednak średnią zdecydowanie zaniżają zwolennicy Solidarnej Polski. Bez nich przekroczyłaby ona 50 proc.