Najbogatszy człowiek Francji nie chce już być Francuzem. Bernard Arnault, właściciel luksusowych marek perfum, zegarków i szampanów, wystąpił o obywatelstwo Belgii. W ten sposób zamierza uciec przed szykowanym przez prezydenta socjalistę Francois Hollande’a zaporowym podatkiem od dochodów elity finansowej kraju.
Kariera Arnaulta, którego fortuna jest oceniana na 41 mld euro i ustępuje tylko Meksykaninowi Carlosowi Slimowi oraz Amerykanom Billowi Gatesowi i Warrenowi Buffettowi, została zbudowana w ciągu 30 lat na tym, co najbardziej kojarzy się z francuskim stylem życia. To właśnie on jest właścicielem marki luksusowych torebek Louis Vuitton, perfum Christian Dior, Givenchy czy Kenzo oraz sieci ich sprzedaży Sephora. Arnault to również koniaki Hennessy, szampany Moet & Chandon, zegarki Chaumet czy Tag Heuer. Przeniesienie rezydencji podatkowej tak zamożnego człowieka będzie oznaczało dla francuskiego fiskusa wiele dziesiątków milionów euro rocznych strat. Ale przede wszystkim spowoduje znaczącą rysę na wizerunku kraju.
Przed Arnaultem tą samą drogą poszło już blisko tysiąc najbogatszych rodzin Francji, przenosząc się przede wszystkim do Belgii i Szwajcarii, gdzie fiskus jest zdecydowanie mniej restrykcyjny. Właśnie tam z urzędem podatkowym rozliczają się takie gwiazdy francuskiej piosenki jak Charles Aznavour czy Johnny Hallyday, rodzina Wertheimerów, do której należy dom mody Chanel, czy klan Peugeota. W Genewie i Brukseli swoje usługi oferuje już kilkanaście wyspecjalizowanych kancelarii prawniczych pośredniczących w ucieczce z socjalistycznej Francji.
Już za rządów Nicolasa Sarkozy’ego Francja była tym krajem Unii, w którym państwo zgarniało największą część dochodów swoich obywateli (57 proc.). Ale Francois Hollande, który w maju wprowadził się do Pałacu Elizejskiego, jeszcze bardziej dokręcił fiskalną śrubę. Przywrócił podatek od wielkich fortun, który zobowiązuje bogaczy do oddania każdego roku 1,8 proc. swojego majątku. A w najbliższym czasie parlament będzie głosował nad przyjęciem nowych stawek podatkowych, w tym najwyższej, wynoszącej 75 procent. Do końca przyszłego roku wartość ściąganych podatków ma wzrosnąć o kolejne 15 – 20 mld euro. To właśnie w ten sposób – a nie wzorem większości państw Europy poprzez cięcie wydatków – Hollande chce zasypać dziurę w budżecie.
Reklama
Taka strategia nie podoba się już nie tylko krezusom. Z ostatnich sondaży wynika, że aż 59 proc. Francuzów źle ocenia pierwsze cztery miesiące władzy prezydenta, a jedynie 40 proc. jest zadowolone z ich bilansu. Aby ratować wizerunek, wczoraj prezydent wystąpił w wieczornym dzienniku telewizyjnym i starał się wytłumaczyć swoje intencje. Postanowił także wycofać się z części wyborczych obietnic. Symboliczny 75-proc. CIT, który miał objąć wszystkich, których dochody przekraczają milion euro rocznie, zostanie więc zawężony. Obejmie tylko singli (próg dla małżeństw zostanie podwyższony do dwóch milionów euro), a przede wszystkim będzie dotyczył tylko dochodów z pracy, a nie kapitału. Ale to zdecydowanie za mało, aby Arnault i jemu podobni pozostali obywatelami V Republiki.