Wszyscy wiemy, jaka jest najbardziej znana i największa sieć społecznościowa świata, wiemy, na jakiej koncesjonowanej przez władze (i notowanej na Wall Street) platformie udzielają się Chińczycy. A jaka jest najmniej popularna z sieci społecznościowych, choć od lat znakomicie radzi sobie na rynku? Mało tego – to właśnie z jej pomysłów czerpie swoją funkcjonalność zarówno Facebook, jak i Renren.
13,8 mln zarejestrowanych użytkowników deviantART (13. miejsce w zestawieniu popularności sieci społecznościowych) to zaledwie promil ponad 900-milionowego tłumu, który od 2004 roku udało się zgromadzić portalowi Marka Zuckerberga. DeviantART pod względem liczby osób posiadających konta na serwisie sromotnie przegrywa nie tylko z Myspace – największym internetowym niewypałem ostatnich lat (portal miał zniszczyć FB: kupiony przez News Corp. Ruperta Murdocha za 500 mln dol., odsprzedany w ubiegłym roku za ok. 35 mln dol.), ale także z Friendsterem – protoplastą wszystkich znanych nam obecnie serwisów społecznościowych, z którego dziś korzystają już niemal wyłącznie mieszkańcy Filipin, Indonezji i jeszcze kilku pomniejszych azjatyckich państw.
– Nigdy nie chciałem brać udziału w wyścigu, którego stawką jest popularność, bo to rodzi wielkie problemy. Głównie dlatego że zbudowanie przez FB tak wielkiej platformy wymaga ogromnych nakładów na jej nieustanne projektowanie, by wciąż była dla użytkowników atrakcyjna i intuicyjna w obsłudze oraz nawigacji. To prawdziwa mordęga, a wiem coś o tym, bo ostatnio wprowadzałem zmiany w mojej firmie – mówi Angelo Sotira, szef deviantART.
Być może niechęć do wyścigu szczurów bierze się także z rodzaju działalności: dA nie jest miejscem do wymiany plotek czy zamieszczania zdjęć z udanych wakacji w Hurghadzie. To portal dla amatorów sztuki, którzy publikują swoje prace, dyskutują o nich, wymieniają się doświadczeniami oraz uwagami czy szukają biznesowych kontaktów. To zupełnie inny świat niż FB: cichszy, spokojniejszy, w pewnym sensie elitarny.
Reklama
– Dlaczego odniosłem sukces? Może dlatego że potrafię słuchać użytkowników mojego portalu? – zastanawia się Sotira. Niewykluczone, że ma rację. Ale tej jakże ważnej dla każdego biznesmena cechy nie musiał się uczyć, jest wrodzona. Wspomina, że gdy wraz z rodziną przeniósł się z Grecji do USA, to po raz pierwszy zetknął się z komputerami i grami: jak większość nastolatków szalał w kultowej dziś strzelance Doom. Szybko przestał mu jednak wystarczać oryginalny scenariusz, zaczął więc tworzyć własne mapy do tej gry. Stało się o nim głośno i zyskał w środowisku popularność. A dlaczego? Bo, jak sam mówi, przy projektowaniu poziomów wsłuchiwał się w oczekiwania innych fanatyków Dooma.
Gdy miał 15 lat, pasję do wirtualnej rozrywki zaczął dzielić z zamiłowaniem do muzyki. Założył więc stronę Dimension Music, dzięki której można było wymieniać się utworami w cyfrowej formie. Z początku była skierowana wyłącznie do niezależnych twórców poszukujących miejsca promocji, jednak szybko pojawiły się na niej szlagiery produkowane przez wielkie wytwórnie. Jednak skala piractwa była niewielka, same zaś koncerny jeszcze nie uczyniły z internetu swojego głównego przeciwnika, który ma je pozbawiać całego zarobku – nienękana przez nikogo spokojnie działała.
Popularność DMusic i rozrastająca się wokół strony społeczność zwróciły na siebie uwagę medialnego magnata Michaela Ovitza (m.in. szefa koncernu Walt Disney Company). Długo się nie namyślając, za niewielkie pieniądze przejął portal Sotiry, zaś jego samego uczynił członkiem zarządu nowej firmy. Nasz bohater miał wówczas zaledwie 18 lat i myślał o studiach, ale Ovitz szybko wybił mu z głowy „edukacyjną stratę czasu”. Bo trzeba było działać tu i teraz. Sotira stał się twarzą nowego serwisu: prowadził specjalnego bloga, udzielał się na forum, samodzielnie tworzył nowe nakładki graficzne – skórki (skins) dla najpopularniejszego w tym czasie odtwarzacza plików muzycznych, czyli Winampa.
I właśnie tam Sotira wpadł na pomysł uruchomienia deviantArt. – Pewnego razu rozmawiałem niezobowiązująco w firmie z kolegami, była to taka typowa luźna biurowa gadka, gdy ktoś pokazał na monitorze niewielką grafikę w formacie JPEG. Była tak ładna, że zaczęliśmy o niej dyskutować. Wtedy zaświtało mi w głowie, że jest nisza do zagospodarowania, że stworzenie specjalnego serwisu dla artystów amatorów, dzięki któremu mogliby się pokazać światu czy sprzedać swoje dzieło, byłoby strzałem w dziesiątkę – opowiada. I za 15 tys. dol. zarobionych u Ovitza uruchomił w 2000 roku dA.
Przede wszystkim kusił innowacjami. Każdy po darmowej rejestracji mógł korzystać z portalu – publikować własne fotografie, zdjęcia, obrazy, rysunki, GIF-y (proste animowane obrazki), skórki, animacje flash itp. Do tego dołączył komunikator (chat) oraz możliwość komentowania, głosowania, oceniania oraz dyskusji. Brzmi znajomo? Jak najbardziej, ale Myspace powstanie dopiero za trzy lata, a Facebook i Flickr za cztery. Po ociężałym starcie, gdy internautów skłonnych skorzystać z nowej usługi przybywało bardzo powoli, dA w końcu przekroczył masę krytyczną – obecnie ma już prawie 14 mln zarejestrowanych użytkowników. Inne statystyki są równie imponujące: dziennie portal odwiedza 2,4 mln osób, które zostawiają 1,5 mln komentarzy i – przede wszystkim – 155 tys. nowych dzieł.
Spokojny rozrost firmy – nie tak gwałtowny jak np. Facebooka czy Groupona – sprawił, że jej finanse są zdrowe. Nie była do tej pory obiektem spekulacji, zaś w ocenie inwestorów dA gwarantuje zyski obarczone małym ryzykiem, choć na przeciętnym poziomie. Jednak dziś, gdy światowe rynki finansowe są rozchwiane, nie ma lepszej rekomendacji.
Sotira ma więc komfort działania: bardzo rozważnie pozyskuje udziałowców (odrzucił kilka propozycji funduszy, za to np. w 2007 roku przyjął 3,5 mln dol. od producenta oprogramowania DivX) oraz mógł wprowadzić w serwisie płatne konta premium. O dziwo, ta ostatnia decyzja została przez społeczność dA przyjęta ze zrozumieniem – obyło się bez krzyków, buntu i spektakularnej secesji. A skoro jest tak bezpiecznie i na dodatek rośnie rzesza użytkowników, pojawili się także reklamodawcy. I tak firma – której dochody zostały oparte na trzech filarach – radzi sobie z roku na rok coraz lepiej.
Dla innych młodych przedsiębiorców Angelo Sotira ma tylko jedną radę. – Nie bądź miękki, śmiało podejmuj wyzwania. Przecież dziś e-biznesmeni mają o wiele łatwiej niż dekadę temu, gdy musieli odzyskiwać zaufanie po pęknięciu bańki internetowej – mówi 31-letni szef deviantART.
ikona lupy />
Angelo Sotira, uruchomił deviantART za 15 tys. dol. Dziś jego portal skupia 14 mln użytkowników, którzy dzielą się ze światem swoimi artystycznymi wizjami Materiały prasowe / DGP