Badania oparte na pracach laureata Nagrody Nobla Daniela Kahnemana i jego nieżyjącego już współpracownika Amosa Tversky’ego pokazały, że myślenie krótkoterminowe to przyrodzona cecha człowieka. I sama w sobie nie jest zła.
Przydawała się, gdy bytowaliśmy na sawannie i byt ten mógł zostać nagle zakończony przez czającego się drapieżnika, albo nawet w czasach wojny, kiedy życie chwilą ma oczywiste uzasadnienie. Jednak w obecnych warunkach ta skłonność bywa raczej dysfunkcjonalna. Za przykład może służyć kryzys emerytalny albo moi studenci odkładający naukę, by dostać natychmiastową gratyfikację w grze komputerowej. Tendencja ta jest szczególnie silna w przypadku polityków, którzy żyją w rytm cyklu wyborczego, albo ludzi biznesu, których przetrwanie zależy od wyników za poprzednie sześć miesięcy i obietnic na następnych sześć.
Przypomniałem sobie o tym podczas niedawnej dyskusji z Joakimem Palmem, jednym z czołowych szwedzkich socjologów i synem Olofa Palmego, uwielbianego przez naród premiera Szwecji, zamordowanego w 1986 roku. Palme wskazuje, że jednym z naszych problemów jest niezdolność do zrozumienia długoterminowych konsekwencji obecnej polityki i przyjęcie długoterminowej perspektywy w planowaniu. Polityka publiczna i inwestycje muszą mieć horyzont czasowy przynajmniej trzydziestu lat. Zmiany demograficzne i ewolucja światowego porządku ekonomicznego, w którym władza i wpływy przesuwają się w kierunku gospodarek wschodzących, wymagają dłuższej perspektywy.
Jesteśmy obecnie tak uwikłani w bieżące problemy gospodarcze, że grozi nam, iż zniszczymy naszą przyszłość. W rozmowie o przyszłości Unii Europejskiej jedną z moich ulubionych prognoz statystycznych jest ta, która przypomina dyskutantom, że do 2050 roku w Europie będzie mieszkać mniej niż osiem procent światowej populacji i że będzie ona nadal spadać. By konkurować w takim świecie, już dziś potrzebna jest wizja inwestowania w ludzki i fizyczny kapitał. Gorzka reakcja moich polskich przyjaciół zdaje się tylko potwierdzać tę tezę. Od czasu upadku komunizmu minęło ponad dwadzieścia lat, a nowoczesna droga do Berlina i na Zachód została ukończona dopiero teraz!
Reklama
Tendencja do myślenia w krótkiej perspektywie jest bardzo widoczna, kiedy mówimy o przyszłości europejskiego modelu socjalnego czy też współczesnego państwa opiekuńczego. Krytycy argumentują, że nie może on być dłużej utrzymywany z powodu kryzysu dłużnego. Jeden z takich krytyków, którego nazwisko litościwie przemilczmy, powiedział nawet, że model taki nie pasuje do Polski z racji jej przeszłości, braku tradycji protestanckiej i monarchii, a także doświadczenia wojny, które ominęło Szwecję.
Uwięzienie w przeszłości uniemożliwia zrobienie tego, co konieczne dla przyszłej pomyślności Polski. Nie pozwala doceniać zdolności ludzi do zmiany poglądów i zachowania. Wystarczy wspomnieć zmianę nastawienia w sprawie rasizmu i dyskryminacji ze względu na płeć, rosnącą świadomość ekologiczną, czy nawet prowadzenie po kieliszku. Tak, drodzy czytelnicy, dostrzegam umiarkowaną zmianę w polskiej kulturze drogowej i zauważam na drogach mniej agresji niż dawniej.
Wróćmy jednak do europejskiego modelu socjalnego. Palme przyznał, że musi on zostać w kilku aspektach zmieniony, potem jednak zadaje fundamentalne pytanie: dlaczego go mamy? To kwestia społecznej spójności. Postęp społeczny jest sługą postępu ekonomicznego. Nie było konfliktu pomiędzy europejskim modelem socjalnym a postępem gospodarczym. Europejska prosperity została zbudowana na bliskiej współpracy rynku i państwa. Porażki Europy w ostatnich latach są konsekwencją tego, że rynek objął zbyt dominującą rolę. Nie jest przypadkiem, że przodujące, społeczne gospodarki rynkowe np. Niemcy i Skandynawia, należą również do najbardziej konkurencyjnych na świecie. Nie jest również przypadkiem, że Chiny budują dziś nowoczesne państwo opiekuńcze, rozwijając opiekę zdrowotną, system emerytalny. Chiny myślą w długiej perspektywie!
Czytelnicy zapewne znają koncepcję przewagi komparatywnej Ricardo, która stanowi fundament teorii handlu międzynarodowego. Jednak Geoffrey Schneider z Buckley University rozwinął teorię komparatywnej przewagi instytucjonalnej. Wskazuje on, że bezpieczeństwo i stabilizacja rozwiniętego systemu państwa opiekuńczego w Szwecji skłaniają pracowników i przedsiębiorców do podejmowania ryzyka i zapewniają przyjazne środowisko dla długoterminowych inwestycji.
Tu musimy wrócić do Polski, którą nasz wspomniany wcześniej nieprzywołany z nazwiska krytyk nazwał państwem-dozorcą. Odniosła ona względne sukcesy w ostatnich latach, ale jeżeli przyjrzymy się im bliżej, to okaże się, że były one efektem hojności UE, korzystnego położenia geograficznego i exodusu ponad dwóch milionów Polaków. Nasz system edukacyjny i zdrowotny trzeszczy w szwach, a wydatki na działania badawczo-rozwojowe wołają o pomstę do nieba. Tak, dzięki członkostwu w UE kondycja materialna Polaków poprawiła się, ale wciąż mamy bardzo wysokie bezrobocie i bardzo niski wskaźnik zatrudnienia.
Polska musi zacząć inwestować w swój model socjalny w perspektywie długoterminowej. Można to pokazać na kilku przykładach. Niewystarczający system zdrowotny prowadzi do wyższego odsetka niepełnosprawności i zmusza wielu obywateli do rejestrowania się jako bezrobotni, nawet jeżeli nie są, tylko po to, by mieć prawo do opieki lekarskiej. Pięcioletnie oczekiwanie na operację biodra jest kosztowne dla chorego, jego pracodawcy i bliskich. A niewystarczająca opieka zdrowotna w połączeniu ze starzejącym się społeczeństwem generują wyższe koszty długoterminowe. Szwecja zdołała zredukować koszty opieki nad osobami starszymi mimo starzenia się społeczeństwa, ponieważ jej obywatele są zdrowsi. Wielu polskich rodziców nie może pracować z powodu kiepskiej opieki przedszkolnej. Z kolei brak polityki badawczo-rozwojowej na wyższych uczelniach ogranicza innowacyjność i możliwość zdobycia nowych rynków przez polskich przedsiębiorców.
Niestety nie ma całościowych badań, które pozwoliłyby ocenić koszty dzisiejszego modelu. Intuicyjnie można przypuszczać, że będą one znaczące. Najwyższy czas, żeby rząd przestał wpadać w samozachwyt i skonfrontował się z rzeczywistością, która czeka nas za zaledwie kilka lat. Problem dłużny jest bieżący i chwilowy, zaś inwestycje, które pozwolą na wzrost i poprawę konkurencyjności, zajmą lata.
ikona lupy />
Timothy Clapham, psycholog ekonomii, Uniwersytet Warszawski / DGP