Przywódcy Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii prowadzą intensywne rokowania, które mają doprowadzić do fuzji EADS oraz British Aerospace i utworzenia największego, obok Boeinga, koncernu zbrojeniowo-lotniczego świata. Jeśli uda im się osiągnąć porozumienie przed ostatecznym terminem 10 października, nowy kolos będzie poddany takiej presji politycznej, że prowadzenie biznesu na zasadach komercyjnych będzie niezwykle trudne.

Jak na wulkanie

Jeśli ktoś ma podołać temu zadaniu, to tylko Tom Enders. Obecny prezes EADS udowodnił, że nadaje się do takich karkołomnych zadań, kierując w latach 2007 – 2012 Airbusem – największą firmą wchodzącą w skład lotniczego konglomeratu. W czasie pięciu lat jego prezesury lotniczy koncern zdobył większy udział w rynku dużych samolotów niż dotychczasowy lider Boeing. Zdołał także zdetronizować Jumbo Jeta, wprowadzając na rynek największą maszynę pasażerską świata, A380. I doprowadzić do powstania europejskiego samolotu transportowego dużego kalibru, A400M.

– To był pierwszy raz w życiu, kiedy naprawdę zależało mi na tym stanowisku – wspomina Enders, który ku zaskoczeniu współpracowników zrezygnował z ważniejszego fotela wiceprezesa EADS, by samodzielnie kierować wchodzącym w skład grupy producentem samolotów.

Reklama

Zgoda na samodzielne zarządzanie była sporym wyróżnieniem dla Niemca. Wcześniej koncernem lotniczym zarządzali francuski i niemiecki „współprezesi”.

Było to też niemałe wyzwanie. Celem było przekształcenie Airbusa w prawdziwie zintegrowany koncern. Tymczasem największe zakłady koncernu mieszczą się w Tuluzie, gdzie pracują 22 tys. osób. Ale 17 tys. Airbus zatrudnia też w Hamburgu, a kolejne 10 tys. w brytyjskich fabrykach w Broughton i Filton. Mniejsze fabryki działają także w Hiszpanii i innych krajach zachodniej Europy. –

Siedzieliśmy jak na wulkanie. Czasami ten wulkan nie był aktywny, ale w każdej chwili mógł się obudzić – tak Enders wspomina warunki, w jakich trzeba było godzić naciski różnych europejskich stolic. Udało mu się, bo jako były spadochroniarz Bundeswehry, zapalony maratończyk i alpinista, nie tylko był w stanie fizycznie wytrzymać długotrwałe i skomplikowane negocjacje, ale miał także niezbędne umiejętności dyplomatyczne. Jego kariera życiowa nie jest bowiem typowa dla biznesmena. Pod wieloma względami przypomina życiorys polityka. Absolwent wydziału historii i nauk politycznych na uniwersytecie w Bonn doktoryzował się w 1987 r. na University of California Los Angeles (UCLA). Po rezygnacji ze służby w Pierwszej Dywizji Powietrzno-Desantowej Bundeswehry i przejściu do rezerwy w stopniu majora, przez niemal całe lata 80. XX wieku był najpierw asystentem w Bundestagu, a potem ekspertem pracującym dla fundacji Adenauera. To właśnie wtedy nauczył się tajników godzenia rozmaitych interesów ugrupowań politycznych.

– Kiedy objąłem kierownictwo Airbusa, moim pierwszym zadaniem było „wprowadzenie pokoju do tej doliny”. Wówczas tematem tabu było np. porównywanie osiągnięć oddziałów w Niemczech czy we Francji. Dziś jest to już możliwe – wspominał na początku tego roku tuż przed odejściem z Airbusa.

Ukoronowaniem tych wysiłków było przeniesienie przez Endersa całego kierownictwa koncernu do Tuluzy z tego prostego powodu, że to właśnie tu znajdowały się główne zakłady koncernu.

Wykorzystanie umiejętności dyplomatycznych przez Niemca nie było jednak jedynym powodem, dla którego Airbus coraz bardziej przypomina normalny koncern międzynarodowy zarządzany na ściśle biznesowych zasadach. Równie dużą rolę odgrywa coraz silniejsza konkurencja międzynarodowa i pojawienie się nowych graczy na rynku lotniczym, jak brazylijski Embraer czy kanadyjski Bombardier.

– Europejscy politycy zorientowali się, że albo będą współdziałać, albo w ogóle nie będzie czym zarządzać, bo nie wytrzymamy międzynarodowej konkurencji – wspomina Enders.

Warunki mało biznesowe

Obecne zadanie połączenia EADS z British Aerospace to jednak jeszcze wyższa szkoła jazdy. Na fuzję muszą wydać zgodę rządy Wielkiej Brytanii, która ma „złotą akcję” w BAE, a także francuski, który wciąż posiada 15 proc. akcji EADS (jeśli fuzja dojdzie do skutku, ten udział zmniejszy się do 9 proc.). Obie stolice stawiają warunki, które niewiele mają wspólnego z czystym biznesem. Paryż chce gwarancji kontynuacji takich strategicznych programów jak budowa rakiet jądrowych M51. Londyn domaga się wydzielenia oddziału BAE w Stanach Zjednoczonych, bez czego byłyby zagrożone jego kontrakty z Pentagonem. Swoje warunki stawiają też Niemcy. W ten weekend rozmowy w tej sprawie będą prowadzili kanclerz Angela Merkel i prezydent Francois Hollande.

Ale jedna rzecz już wydaje się rozstrzygnięta: nawet Paryż akceptuje, aby na czele nowego kolosa stanął Niemiec Tom Enders. Po prostu jest skuteczny.