Ale nie dlatego obecność Ikei na Półwyspie Arabskim stała się ostatnio sprawą głośną, która wraz z odpowiednią dokumentacją fotograficzną obiegła światowe media. Otóż Szwedzi w tamtejszej edycji meblarskiego katalogu pozwolili sobie podreperować zdjęcia, które mogłyby im narobić kłopotów w Arabii. Czyli z katalogu poznikały kobiety, w europejskiej wersji z uśmiechem korzystające ze sprzętów Ikei. Podobnie stało się z reprodukcją rysunku psa autorstwa zresztą nie byle kogo, bo Picassa. Zniknął z katalogu, zniknął z oferty. Szwedzi w pełni dostosowali się do obyczajowej i co z tym idzie prawnej rzeczywistości Arabii Saudyjskiej.
Ten błahy dosyć news, jednodniowa sensacja, przede wszystkim mediów elektronicznych, może jednak prowadzić do nieco szerszych przemyśleń dotyczących globalnej gospodarki. Dodam tylko dla porządku, że zarówno sytuacja kobiet w Arabii Saudyjskiej, jak i stan tamtejszej demokracji, a właściwie jej brak, nie budzi mojego najmniejszego entuzjazmu.
Wróćmy jednak do biznesu. Zachowanie Ikei na Półwyspie Arabskim jest dosyć charakterystyczne z dwóch względów – dostosowywania się do specyfiki lokalnych rynków oraz – nazwijmy to – lokalnej specyfiki politycznej. Choć to dosyć daleki przykład, nie tylko w sensie geograficznym, jakiś element tego procesu przeżywamy w właśnie teraz w kraju nad Wisłą. W postaci... żywiołowego rozwoju handlu środkami czystości sprowadzanymi z Niemiec. Co to ma wspólnego z Ikeą w Arabii? Ano ma. Niemieckie proszki do prania, i sam się o tym przekonałem, działają lepiej, mają więcej proszku w proszku, są skierowane do bardziej wymagającego i bardziej zasobnego konsumenta. I tylko potrzeba cierpliwości, a koncerny z branży FMCG nie pozostaną obojętne wobec zainteresowania nimi w Polsce. To dla nich dowód dojrzałości i wymagań naszego rynku, zaraz zmienią skład swoich środków czystości i wprowadzą je do standardowej sprzedaży nad Wisłą. Wychodząc zresztą z prostego i słusznego założenia, że kto tego nie zrobi, popadnie w tarapaty. Uświadomią sobie, że staliśmy się innym, bardziej dojrzałym rynkiem. Trzeba o niego dbać.
Podobną lekcję odrabiały zresztą w Polsce inne tuzy światowej gospodarki, nie tylko branża FMCG. Przypomnijmy sobie, z jaką ostrożnością wchodziły do naszego kraju choćby koncerny samochodowe, jakie auta sprzedawały, w jakich wersjach wyposażenia. Klient miał dosyć ograniczone pole manewru. To znów było podyktowane słusznym skądinąd przeświadczeniem, że decydującym czynnikiem nad Wisłą w sprawie zakupu samochodu jest cena. Tylko że to się zmieniło. Cena, owszem, pozostała ważna, ale do zakupowego procesu włączyło się mnóstwo innych elementów. A że koncerny to zrozumiały, ten rynek wygląda zupełnie inaczej niż na przykład w latach 90.
Reklama
Uznanie rynku za dojrzały, wymagający czy wręcz bogaty zupełnie zmienia zasady gry, co międzynarodowi giganci, być może nie wszyscy, doskonale rozumieją. Tutaj już nie może być wyrazów jakiejkolwiek arogancji, można ten czy ów rynek uważać za specyficzny, ale na pewno nie za gorszy. Trzeba się dostosować do jego realiów, za wszelką cenę odpowiadać na jego życzenia. Oraz zarabiać na nim coraz więcej pieniędzy.
Dlatego sprzedaż samochodów przeszła u nas olbrzymią ewolucję i dlatego Ikea podretuszowała swój katalog w superbogatej przecież Arabii Saudyjskiej. Przecież w szwedzkim koncernie nie pracują głupcy. Ikea musiała sobie doskonale zdawać sprawę, że na Zachodzie może to wzbudzić uśmieszki. I co? Wybrała ryzyko jednodniowego chichotu wśród internautów, nie chcąc się w żaden sposób narażać na zasobnym i perspektywicznym rynku. Dostosowała się do niego w sposób, jakkolwiek by to brzmiało, doskonały.
Jak wspomniałem, sprawa ma jeszcze jeden aspekt, który na szczęście nie dotyczy Polski, aspekt polityczny. Dosyć naiwnym złudzeniem jest to, że ekspansję globalnych graczy są w stanie powstrzymać niedostatki demokracji czy w dziedzinie praw człowieka w takiej Arabii czy Chinach. Tam się robi biznes, a nie zmienia system. A jeżeli system zakazuje publikacji zdjęć kobiet, to trudno. Rynek, także ten lokalny, jest królem.