Ówczesny kanclerz Helmut Kohl musiał wybrać pomiędzy racjami politycznymi i ekonomicznymi. Zdecydował się na te pierwsze. I właśnie z przyczyn politycznych bogate kapitalistyczne RFN i centralnie zarządzane NRD miały się zrosnąć ekonomicznie niemal z dnia na dzień.

Nie wprowadzono żadnych okresów przejściowych na przepływ kapitału czy siły roboczej, w związku z czym natychmiast po zjednoczeniu z Niemiec Wschodnich odpłynęli na zachód co bardziej rzutcy i pomysłowi. Z tej samej politycznej kalkulacji wymieniono markę wschodnia na DEM w stosunku 2 do 1, choć według realnych stawek rynkowych powinno być raczej 5 do 1. To sprawiło, że Ossi w pierwszej chwili faktycznie stali się majętniejsi, ale ich cała produkcja w jednej chwili straciła na konkurencyjności.

Tamtych błędnych decyzji nie udało się nigdy odkręcić. Pobudzanie wschodu olbrzymimi inwestycjami infrastrukturalnymi stworzyło w nowych landach trochę miejsc pracy, jednak za każdym razem, gdy do tych branż wpuszczano trochę wolnego rynku, wschodnie przedsiębiorstwa okazywały się zbyt słabe do podjęcia konkurencji. Tych wszystkich błędów w procesie integracji Polski z Unią Europejską faktycznie nie popełniono.

Proces zbliżania się do Zachodu był od początku rozpisany na lata. Nikt też deszczem pieniędzy nie podminował polskich przewag konkurencyjnych wobec Zachodu. W przypadku naszej integracji z UE udało się znaleźć rozsądny balans między racjami politycznymi i ekonomicznymi. Ważne, by pamiętać o tamtych lekcjach, gdy Polsce przyjdzie decydować o naszym kolejnym europejskim skoku, czyli wstąpieniu do unijnego obszaru wspólnego pieniądza.

Reklama