"Musimy zintensyfikować działania, zacząć okupywać rządowe budynki i w tym samym czasie ogłosić strajk, ale nie 24-godzinny, tylko tygodniowy. Wtedy coś osiągniemy, bo tego rząd nie wytrzyma" - mówi jeden z greckich związkowców.

Grecja szykuje się do następnego 24-godzinnego strajku generalnego. Odbędzie się on w czwartek w proteście przeciwko nowym przedsięwzięciom oszczędnościowym, jakie rząd wciąż negocjuje z zagranicznymi kredytodawcami. Nie brak głosów sceptycznych co do jego sensu.

W biurze Nikosa Fotopulosa, przewodniczącego związku zawodowego pracowników energetyki (GENOP), panuje duży ruch. Od rana dzwonią telefony. W magazynie na półpiętrze budynku leżą sterty transparentów, gotowych do wyniesienia na ulice.

Nie ulega wątpliwości, że członkowie jednego z najpotężniejszych związków zawodowych w Grecji (jest ich 23 tysiące), przyłączą się do protestu. Jednak Fotopulos, znany z bardzo aktywnego zaangażowania w walkę przeciwko programowi oszczędnościowemu trojki, nie ukrywa, że nie wiąże z nim większych nadziei.

"Mieliśmy już sto takich 24-godzinnych strajków i nic to nie zmieniło. Wielu ludzi jutro nawet nie kiwnie palcem, bo nie widzi w tym żadnego sensu. Musimy zmienić nasze podejście: zintensyfikować działania, zacząć okupywać rządowe budynki i w tym samym czasie ogłosić strajk, ale nie 24-godzinny, tylko tygodniowy. Wtedy coś osiągniemy, bo tego rząd nie wytrzyma" - mówi PAP.

Reklama

Jego stwierdzenie jest świadectwem dyskusji, jakie od pewnego czasu toczą się między przedstawicielami głównych greckich związków zawodowych, usiłujących opracować wspólną strategię działań w celu powstrzymanie rządu od wprowadzenia kolejnych cięć wynagrodzeń i emerytur, wydłużenia tygodnia pracy i zmiany systemu podatkowego.

"Opinii na ten temat jest wiele, ale żyjemy w demokratycznym państwie i nasze decyzje są podejmowane przez całą federację związkową. Nie możemy powiedzieć ludziom, żeby strajkowali przez, dajmy na to, cały miesiąc, bez wynagrodzenia, no bo co potem? W teorii tak, to prawda, można by to zrobić i pewnie wtedy rząd nie wytrzymałby presji i upadł, ale przecież to nic nie zmieni. Mieliśmy już kilka rządów w ciągu tego kryzysu, ale to nie zmieniło systemu i polityki rządzenia. A nam chodzi o to, żeby zmiana dokonała się na poziomie polityki" - mówi PAP Wasilis Ksenakis, sekretarz ds. międzynarodowych Najwyższej Organizacji Związkowej Pracowników Państwowych (ADEDY), liczącej 400 tysięcy członków.

Ksenakis uważa, że najważniejszym przesłaniem czwartkowego strajku będzie fakt, iż wezmą w nim udział zarówno pracownicy jak i pracodawcy obu sektorów gospodarczych państwa: publicznego i prywatnego.

Wyliczając dla PAP skutki kryzysu i prowadzonej przez rząd polityki, działacz ADEDY dodaje, że najbardziej frustruje go fakt, że wszystkie trzy programy oszczędnościowe rządu wydają się być wymierzone w uboższe warstwy społeczeństwa.

"Dlaczego rząd uderza stale w nas, a zostawia w spokoju tych naprawdę bogatych? - pyta rozgoryczony. - Przecież wiadomo, że my płacimy nasze podatki automatycznie, kiedy dostajemy naszą wypłatę i nigdy nie było inaczej. Rząd powinien skierować swoje wysiłki w innym kierunku i rozliczyć tych, którzy bezkarnie wywożą z kraju miliony, a nie koncentrować się na tych, którzy już nic nie mają".

W swoich wysiłkach, aby powstrzymać "działania Brukseli" i obronić "fundamentalne prawa klasy robotniczej", ADEDY współpracuje także blisko z podobnymi sobie związkami zawodowymi na Cyprze, we Włoszech, Portugali i Hiszpanii. Tak samo działa jej odpowiednik w sektorze prywatnym, Powszechna Konfederacja Robotników Grecji (GSEE), licząca 75 tysięcy członków. Statis Anestis, zastępca sekretarza generalnego GSEE mówi PAP, że wkrótce może dojść do dużo większych protestów związków zawodowych w całej południowej Europie.

Konstantin Papadopulos, ekonomista i ekspert ds. UE, zatrudniony przez Eurobank EFG, uważa jednak, że generalnie, bez względu na to jak wielką presję związki zawodowe będą się starały wywrzeć na rząd, strajki nic w jego polityce nie zmienią.

Widzi ku temu dwie przyczyny: po pierwsze, związki nie mają tak wielkiego odzewu w społeczeństwie jak kiedyś, a po drugie, nie ma takiej możliwości, aby rząd mógł zrobić 180-stopniowy zwrot w tył i odwołać wszystkie środki oszczędnościowe, jakie wprowadził w ciągu ostatnich lat.

"Przywódcy związkowi też w to nie wierzą. Myślę, że protestują, bo muszą pokazać, że coś robią, inaczej stracą wszystkich członków. Ten strajk to bardziej rytuał niż coś co ma prawdziwy potencjał wpływu na sytuację" - komentuje Papadopulos w rozmowie z PAP.

W przeciwieństwie jednak do Ksenakisa i Anestisa, którzy uważają, że kolejne pakiety oszczędnościowe trojki zniszczą cały kraj, Papadopulos wierzy, że właśnie teraz pojawiły się pierwsze sygnały, iż Grecja ma szansę na poprawę swojej sytuacji ekonomicznej.

Te sygnały są jeszcze nieliczne, ale jeśli rząd Antonisa Samarasa przetrwa następnych kilka miesięcy, dojdzie do porozumienia z trojką w sprawie kolejnych cięć budżetu w wysokości 13,5 miliarda euro, oraz jeśli rząd wprowadzi w życie wszystkie reformy strukturalne, uzgodnione w poprzednich memorandach, być może wreszcie gospodarka grecka zobaczy światło w tunelu.

Grecja prowadzi obecnie rozmowy z trojką - Unią Europejską, Europejskim Bankiem Centralnym i Międzynarodowym Funduszem Walutowym - w sprawie uzyskania kolejnej transzy pomocy kredytowej, co jednak uzależnione jest od realizacji surowych przedsięwzięć oszczędnościowych. Według Aten, jeśli wynosząca 31,5 mld euro transza nie zostanie przekazana do końca listopada, kraj popadnie w niewypłacalność.

"Wygląda na to, że pod koniec przyszłego roku rząd będzie miał wreszcie więcej dochodów niż wydatków, oczywiście nie wliczając w to rat spłacanych pożyczek. To z kolei powinno spowodować napływ zagranicznych inwestycji. Także już teraz eksport państwa wzrasta, producenci greccy szukają nowych rynków zbytu, a fakt, że ceny naszych produktów spadają, czynią je bardziej konkurencyjnymi. W tym roku, dzięki obniżonym cenom, mieliśmy też wielu turystów. Ale to dopiero początek drogi" - mówi Papadopulos.

I dodaje: "I wcale nie wierzę w to, żeby wkrótce kraj był jak wypalona słońcem pustynia. Ludzie mają zdolność odbudowywania swojego życia, przystosowywania się do nowych warunków. Jedno jest pewne: grecka ekonomia się zmieni, będzie mniej małych sklepów, mniej rzeczy z importu, więcej produktów lokalnych. Najważniejsze jest, żeby rząd przeprowadził wszystkie potrzebne reformy strukturalne, ponieważ bez tego faktycznie będzie coraz gorzej".

Ksenakis, skonfrontowany z tą wizją przyszłości, kręci głową: "Oczywiście, profesorowie, ekonomiści to mądrzy ludzie, ale ja wierzę, że istnieje różnica między teorią a życiem. Nie można przez cały czas obserwować życia w butelce, stojąc na zewnątrz. A życie w Grecji obecnie wygląda zupełnie inaczej".