Jaką wielkość fortuny można uznać za wystarczającą? „1 miliard dolarów to dla mnie absolutne minimum” – twierdzi egipski magnat telekomunikacyjny.

Jest on jednym z bohaterów napisanej przez Chrystię Freeland książki „Plutokraci” , która jest swoistym studium reguł panujących w świecie superbogatych.

Chrystia Freeland, podróżując od Davos po uważaną za enklawę bogaczy wyspę Martha’s Vineyard na Atlantyku, podpatrywała styl życia ludzi z najwyższych sfer i obserwowała, jak duże mogą być „skutki uboczne” wielkiego bogactwa.

“Zawdzięczanie wszystkiego samemu sobie to wizytówka dzisiejszych plutokratów” – pisze Freeland o finansowych i internetowych potentatach. „To właśnie w ten sposób usprawiedliwiają oni swój majątek, status społeczny i wpływy”.

Choć w USA sektor finansowy ma nieproporcjonalnie duży wkład w tworzenie wielkiego bogactwa, bohaterowie “Plutokratów” za kłopoty amerykańskiej gospodarki winą obarczają albo rząd albo klasę średnią, nie lekkomyślność bankierów. W swojej książce Freeland podkreśla tendencję do lekceważenia problemów klasy średniej i obsesyjne wręcz dążenie bogaczy do unikania płacenia wyższych podatków.

Reklama

“To właśnie mentalność w stylu ‘to-nie-nasza-wina' stoi za głębokim przeświadczeniem najbogatszych o ich represjonowaniu w czasie rządów Obamy” – pisze Freeland.

Skrzywiona wizja rzeczywistości

Bogacze nie tylko żyją w jednej wielkiej bańce, ale mają też zaburzenia w postrzeganiu rzeczywistości. U ludzi, których każda zachcianka jest natychmiast spełniana, nawet najmniejsza niedogodność powoduje wybuch oburzenia.

W ramach przykładu Freeland wspomina podróż z lotniska Heathrow w towarzystwie pewnego finansisty. W czasie gdy próbowali znaleźć wolną taksówkę, mężczyzna wściekał się, że musi czekać na samochód, zamiast – jak miał to w zwyczaju – zadzwonić do swojej asystentki, która przebywała wtedy w Kalifornii. Jej obowiązkiem jest przecież bycie na każde zawołanie szefa i dbanie o komfort jego podróży.

Freeland ma świadomość, że nierówność społeczna i plutokracja napędzają się nawzajem i wciąż się rozrastają, choć wzrost gospodarczy krajów rozwijających się pomógł odrobinę zmniejszyć dystans między bogactwem narodów. Wzrost znaczenia nowej klasy średniej w Azji jest jednak niewielką ulgą dla borykającej się z problemami amerykańskiej klasy średniej, której dochody stają się coraz bardziej mizerne w porównaniu z pokaźnymi sumami osiąganymi przez bractwo bogaczy.

Indeks Klepsydry

Świat bogaczy stał się przedmiotem analizy ekonomistów. Citigroup stworzył termin „plutonomia”, by opisać to, co Chrystia Freeland nazywa „nowym wirtualnym narodem mamony”. Analitycy opracowali tzw. Indeks Klepsydry, który śledzi zachowanie akcji spółek dostarczających produkty z górnej i dolnej półki, a więc skierowane do najbogatszych i najbiedniejszych konsumentów. Indeks, w skład którego wchodzą takie firmy, jak Saks czy Family Dollar, wzrósł o 56,5 proc. między grudniem 2009 r. a wrześniem 2011 roku. Indeks Dow Jones zyskał w tym czasie jedynie 11 proc.

Podsumowując swoje rozważania, Freeland przywołuje przykład Wenecji, która 700 lat temu dzięki rozwojowi handlu była imperium bogactwa. Miasto zaczęło upadać, gdy plutokraci zaczęli pławić się w swojej zamożności i odcinać od reszty społeczeństwa, hamując dynamizm gospodarki.