W walce o reelekcję prezydent Barack Obama nie miał w swojej partii kontrkandydata, jak to się zdarzało w poprzednich wyborach. Demokraci zjednoczyli się wokół niego mimo niezadowolenia lewicowej części partii z jego polityki.

>>> Polecamy: Wybory w USA: relacja na żywo

Do walki o nominację prezydencką w GOP stanęło około 10 polityków. Mitt Romney, były gubernator Massachusetts, od początku miał poparcie partyjnego establishmentu, ale nie konserwatywnego skrzydła Republikanów, zwłaszcza prawicowych populistów z Tea Party, oddolnego ruchu protestu przeciw Obamie.

Prawica, silna wśród działaczy GOP w terenie, popierała ultrakonserwatywnych rywali Romneya do nominacji: gubernatora Teksasu, Ricka Perry'ego i czarnoskórego biznesmana Hermana Caina. W debatach telewizyjnych w 2011 r. okazali się oni jednak ignorantami, szczególnie w kwestiach międzynarodowych, i ich notowania spadły.

Reklama

W prawyborach republikańskich, rozgrywających się od początku stycznia br., głównymi konkurentami Romneya byli: były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich i były senator Rick Santorum. Wypominali oni Romneyowi, że jako gubernator Massachusetts przeprowadził reformę ochrony zdrowia niemal taką samą jak reforma Obamy ("Obamcare"). Wytykali mu też ówczesne poparcie prawa do aborcji, ograniczenia emisji gazów cieplarnianych i umiarkowane stanowisko w sprawach polityki ekonomicznej.

Aby zjednać sobie wpływową w prawyborach prawicę Romney podkreślał, że będzie twardy wobec nielegalnych imigrantów i wobec wrogów Ameryki na świecie. Zbliżył się też do platformy Tea Party, która domaga się radykalnych cięć wydatków rządowych i odwołania Obamacare. W maju br. Romney wygrał prawybory, a na konwencji Republikanów w Tampie na Florydzie został ich oficjalnym kandydatem na prezydenta.

W swojej kampanii o reelekcję Obama starał się przedstawić Romneya jako "kandydata jednego procenta" najzamożniejszych Amerykanów, którego polityka zwiększy i tak już rosnące nierówności społeczne. Romney opowiada się za przedłużeniem dla wszystkich obniżek podatków uchwalonych za prezydentury George'a W.Busha; Obama chce wyłączyć z tego obywateli o najwyższych dochodach, co oznacza podwyżkę podatków. Romney proponuje też znacznie większe cięcia wydatków rządowych w celu redukcji deficytu zgodnie z planem budżetowym swego kandydata na wiceprezydenta, kongresmana Paula Ryana.

Kandydat GOP obwiniał prezydenta za zbyt powolny, jego zdaniem, wzrost gospodarczy mimo wyjścia z recesji i za bezrobocie, które w październiku osiągnęło 7,9 proc. Według Romneya przyczyną tego stanu rzeczy jest "antybiznesowe" nastawienie Obamy, nasilenie regulacji rządowych i reforma ubezpieczeń zdrowotnych uderzająca w drobny i średni biznes. Obiecuje on przyspieszenie wzrostu przez obniżki podatków, w tym od korporacji, rozluźnienie regulacji i odwołanie Obamacare. Gwarancją sukcesu mają być dokonania Romneya w sektorze prywatnym.

Prezydent odpierał tę linię ataku twierdząc, że plan ekonomiczny Romneya sprowadza się do "zmiany opakowania" tradycyjnych recept Partii Republikańskiej na ekonomiczny boom, które zawiodły w minionej dekadzie, za rządów prezydenta George'a W. Busha, zakończonych największym kryzysem od wielkiej depresji z lat 30. Hasłem wyborczym Obamy w ostatnich miesiącach było: "Forward, not back" (Naprzód, nie do tyłu).

Kampanii Demokratów pomogły liczne potknięcia i gafy Romneya, na czele z osławioną wypowiedzią o "47 procentach" Amerykanów, którzy rzekomo nie płacą podatków - co jest nieprawdą - i uważając się za ofiary naciągają rząd na pomoc socjalną. Umocniły one jego wizerunek jako aroganckiego kandydata bogaczy i pogrążyły w sondażach. Jego notowań nie poprawiła konwencja GOP w Tampie, na której wygłosił blade w ocenie obserwatorów przemówienie.

Sytuacja zmieniła się po debatach telewizyjnych w październiku, zwłaszcza po pierwszej w Denver, kiedy Obama wyglądał na nieprzygotowanego i apatycznego i nie ripostował, atakowany przez Romneya. Chociaż w następnych dwóch debatach prezydent nadrobił straty, Romney zaprezentował się w nich dobrze.

Po pierwszej debacie Romney znacznie zyskał w sondażach i jego zwolennicy nabrali wiary w jego zwycięstwo. Walcząc o głosy niezależnych i centrowych wyborców, kandydat GOP starał się od września wykreować na polityka umiarkowanego, także w polityce zagranicznej. W niemal wszystkich kwestiach polityki krajowej wycofywał się ostatnio z radykalnych poglądów z prawyborów, a w sprawach międzynarodowych poparł politykę Obamy, np. w Afganistanie i walce z terroryzmem.

Kolejna wolta w karierze Romneya pozwoliła Demokratom napiętnować go jako "polityczną chorągiewkę". W ostatnich tygodniach kampanii Obama nieustannie wypominał mu ciągłe zmiany stanowiska, ostrzegając, że nie wiadomo, czego można się po jego prezydenturze spodziewać.

Katastrofalny huragan Sandy na tydzień przed wyborami dostarczył Obamie okazji, by zaprezentować się jako dobry gospodarz-przywódca, który sprawnie kieruje akcją ratunkową. Jego zachowanie w czasie kataklizmu pozytywnie oceniło ponad 70 procent Amerykanów, w tym część Republikanów. Pochwalił go m.in. republikański gubernator New Jersey, Chris Christie. Huragan odwrócił uwagę od ataków Romneya na politykę gospodarczą prezydenta.

Na kilka dni przed wyborami sondaże wskazywały na mniej więcej równe poparcie dla Obamy i Romneya; różnice mieszczą się w granicach błędu statystycznego. Prezydent prowadził jednak w większości kluczowych dla zwycięstwa "swing states", czyli stanów wahających się między obu kandydatami, jak Ohio i Nevada. Z analiz wynikało też, że powinien otrzymać więcej głosów elektorskich, które w amerykańskim systemie wyborczym rozstrzygają o wyniku.