Coraz więcej z nas sięga po zdrowe jedzenie. To szansa dla producentów, zwłaszcza stawiających na oryginalne smaki oraz tradycyjne, regionalne przepisy i sposoby wytwarzania.
Wiele firm w branży ekożywności to małe, rodzinne zakłady, które zaczęły od niewielkiej produkcji, a teraz operują na terenie co najmniej swojego województwa. Spotykają się na targach – w Polsce i za granicą, otrzymują nagrody i same zabiegają o kolejne certyfikaty potwierdzające wysoką jakość. Często działają w ramach większej, promującej je organizacji jak np. Slow Food Polska.

Kozie mleko dla wnuczka

Bożena i Daniel Sokołowscy produkują Eko Sery Łomnickie pod szyldem gospodarstwa ekologicznego Kozia Łąka w Łomnicy koło Zielonej Góry.
– Wytwarzamy 60 kg sera tygodniowo, ale choć jego cena waha się od 50 zł do 100 zł za kilogram, sprzedajemy wszystko na bieżąco – mówi Bożena Sokołowska. – Głównym rynkiem zbytu jest Wrocław, bo ludzie, zwłaszcza ci z dużych miast, cenią dobrą jakość. Teraz czeka mnie nowe wyzwanie, bo dalszy rozwój produkcji jest ograniczony przez brak surowca. Mam co prawda 70 kóz i trzeba będzie pewnie powiększyć stado, ale na razie po prostu muszę już dokupywać mleko z innych źródeł – dodaje.
Reklama
Eko Sery Łomnickie figurują na Liście Produktów Tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa, zebrały kilkanaście prestiżowych nagród.
A początek był zupełnie przypadkowy. – Urodził nam się wnuczek, więc kupiliśmy dwie kozy, z przeznaczeniem na zdrowe mleko dla niego – opowiada Sokołowska. Z czasem Sokołowscy zaczęli wytwarzać sery na domowy użytek, a gdy wszystkim bliskim się przejadły, wpadli na pomysł produkcji na większą skalę. Podkształcili się w sztuce serowarskiej, oryginalne przepisy dostali od matki Daniela Sokołowskiego pochodzącej z Kozłowszczyzny, gdzie wytwarzano je w latach 40. XX wieku. – Mieliśmy już w tym czasie firmę o zupełnie innym profilu. Rozszerzyliśmy więc działalność – opowiada. Było to siedem lat temu.
Za sukces swojego biznesu właściciele uznają to, że poradzili sobie bez kredytów. – Po prostu gospodarowaliśmy tym, co zarobiliśmy, przeznaczając środki na nowe maszyny, nową oborę dla kóz, paszę...
Na początku zakres sprzedaży był ograniczony. Wszyscy drobni producenci prowadzący działalność w formie marginalnej, lokalnej i ograniczonej (MOL), zgodne z przepisami unijnymi, mogą handlować tylko w województwie, gdzie wykonywana jest działalność, i w okolicznych powiatach. – Przepisy zmieniły się w ostatnim roku na niekorzyść takich producentów jak my, bo wcześniej ograniczenie dotyczyły województwa macierzystego i ościennych. A to duża różnica – zaznacza Bożena Sokołowska. Ale udało się pokonać i tę przeszkodę. Teraz mogą sprzedawać w całym kraju i za granicą. – Podstawa to stała obecność na targach. Byli ostatnio na Slow Food w Warszawie, wcześniej na wielu innych targach zdrowej żywności, również na Internationale Grüne Woche w Berlinie (największe na świecie targi gospodarki żywnościowej, rolnictwa i ogrodnictwa). Teraz znów wybierają się za Odrę, na zaproszenie megaprzedsiębiorstwa w Wiesbaden, które na 650 hektarach uprawia warzywa, owoce, produkuje wędliny, które potem serwowane są we własnej restauracji. – Pokrywają nam koszty podróży i pobytu, ale nie wiem czy i co zamierzają nam zaoferować – zastanawia się Sokołowska. – Dla mnie w każdym razie będzie to też źródło inspiracji do dalszego działania – mówi.

Dżemy dla córek

Owocowy Dom to spółka z o.o. z siedzibą w Warszawie, produkująca dżemy, konfitury i musy z wyłącznie ekologicznych owoców i dodatków. Jest młoda – zarejestrowana została w marcu 2011 roku. – Na razie generujemy przychody, a nie zyski – podkreśla Wojciech Kowalski, piastujący stanowisko prezesa zarządu, ale w firmie robiący praktycznie wszystko. Zajmuje się reklamą i marketingiem, dobiera smaki i koordynuje proces produkcji. Pomysł na działalność zrodził się w jego głowie. – Zawsze lubiłem gotować, robić przetwory, a na podjęciu decyzji o przebranżowieniu zaważyło kilka czynników – opowiada Wojciech Kowalski, który po siedemnastu latach w zawodzie zamienił dyplom architekta wnętrz uzyskany na warszawskiej ASP na działalność artystyczną w sferze kulinarnej. – Najważniejszy powód to alergia pokarmowa u obu moich córeczek, wymagająca dobierania dla nich specjalnej, zdrowej żywności – wyjaśnia.
Rozruch firmy nie kosztował dużo: 5 tys. zł kapitału zakładowego, 2 tys. zł honorarium dla prawnika, 4–5 tys. zł wydanych na identyfikację wizualną (logo, etykiety itp.), 3 tys. zł na stronę i sklepik internetowy. Początkowo pracował tylko z żoną, dziś firmę tworzą cztery osoby – w tym absolwentka Wydziału Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego zajmująca się kwestiami jakości produktu, terminami przydatności do spożycia, certyfikacji i sanepidu oraz absolwent Uniwersytetu Rolniczo-Technicznego w Mińsku, w którego gestii są kontakty ze Wschodem. – Na razie jesteśmy na etapie docierania do klienta w Rosji, na Ukrainie i Białorusi, ale liczymy na to, że nasz produkt zyska tam uznanie, tak jak na rynku polskim – mówi Wojciech Kowalski.
Firma nie ma własnego zakładu, ale wygodny układ z właścicielem hali produkcyjnej, którą wraz z kompletem urządzeń wynajmuje na czas produkcji. Obecnie wytwarzanych jest dziesięć różnych smaków, każdy o oryginalnym składzie, jak np. dżem śliwkowy z nutą zielonego pieprzu czy konfitura wiśniowa z imbirem. Można je nabyć zarówno w klasycznych słoikach typu twist, jak i oryginalnych wekach. Same owoce pochodzą wyłącznie z certyfikowanych, ekologicznych upraw – niektóre sprowadzane są z zagranicy. W sklepiku internetowym na zainteresowanych samodzielnym przygotowywaniem konfitur i dżemów czekają: kolekcje słoiczków, butelek, fartuszków, etykiet, książek z przepisami. Produkty sprzedają w internecie i kilku punktach stolicy, ale zapewne na tym nie poprzestaną.

Jabłko z kranikiem

Od zaledwie roku Grażyna Wiatr prowadzi firmę Wiatrowy Sad na terenie Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich w dolinie rzeki Mrogi w gminie Dmosin. Zajmuje się tłoczeniem soków z owoców i warzyw pochodzących z własnego 17-hektarowego gospodarstwa sadowniczego. – Paradoksalnie pomogło nam przykre zdarzenie – opowiada Grażyna Wiatr. – Trzy lata temu grad zniszczył nam całkowicie sad i trzeba było szybko coś zrobić z tonami spadów. Postanowiliśmy je przerobić na soki. I tak się zaczęło – dodaje. Państwo Wiatr założyli firmę (panią Grażynę wspierają w działaniu mąż, córka i syn), zdobyli 100 tys. zł dotacji z UE na magazyn, wzięli kredyt na tłocznię. Postarali się, aby ich produkt znalazł się na Liście Produktów Tradycyjnych resortu rolnictwa, bo to dobra rekomendacja. A ten produkt to sok, którego głównym składnikiem jest jabłko połączone zawsze z jakimś oryginalnym dodatkiem: mięty, buraka, rabarbaru itd. – Gwarantuję 100% naturalnego soku w soku – podkreśla Grażyna Wiatr. – Dzięki temu można go trzymać 2–3 tygodnie w temperaturze pokojowej, bez lodówki – dodaje. Soki sprzedawane są w sprowadzanych z Francji, 5-litrowych kartonach z kranikiem. Firma sama zajmuje się dystrybucją, wstawiając soki do sklepów ze zdrową żywnością w Warszawie, Łodzi, na południu Polski. Dzięki targom Internationale Grüne Woche spróbowali ich także Niemcy. Soki pojawiły się w Brukseli i być może pojadą do Wielkiej Brytanii. – Ze sprzedażą zagraniczną musimy być ostrożni, bo już zrobienie nowych etykiet w obcym języku kosztuje, nie wspominając o transporcie, więc w przypadku małych zamówień po prostu się to nie opłaca – mówi Grażyna Wiatr.