Ta sprawa elektryzowała Niemców od miesięcy. I nie chodziło w niej ani o euro, ani o banki, ani o finanse publiczne.

Sednem sporu był los dwu- i trzylatków. W piątek Bundestag przyjął ustawę o tzw. zasiłku opiekuńczym (Betreuungsgeld). Stanowi ona, że jeśli rodzice nie zdecydują się wysłać swoich pociech, które nie skończyły trzeciego roku życia, do przedszkola, dostaną 100 (a potem 150) euro miesięcznej zapomogi. Pomysłodawcą tego rozwiązania jest bawarska CSU, najbardziej konserwatywne ugrupowanie wchodzące w skład koalicji Angeli Merkel. Głównym argumentem za „opiekuńczym” była dyskryminacja tych, którzy zdecydowali się na tradycyjny model rodziny jako pierwszego miejsca, gdzie dokonuje się socjalizacja dziecka. Pomysł zyskał również wsparcie ze strony obozu centrowego.

„Decyzja o tym, by zostać w domu z dziećmi przez pierwsze 2–3 lata ich życia, to odważny akt sprzeciwu wobec wyścigu szczurów. Może on naszym dzieciom wyjść na dobre” – pisał w ubiegłym tygodniu „Die Zeit”. Przeważająca część opinii publicznej była jednak pomysłowi przeciwna. Argumentowano, że „opiekuńcze” to wyciąganie kobiet z rynku pracy albo że skorzystają na nim głównie migranci, którzy i bez dodatkowych zachęt ekonomicznych nie kwapią się do posyłania swoich dzieci do publicznych instytucji oświatowych, przez co pogłębiają ich izolację i opóźnienia w nauce języka.

Aby zrozumieć specyfikę tego sporu, trzeba umieścić go w systemowym kontekście. W Niemczech opieka przedszkolna jest prawem przysługującym nie tylko każdemu obywatelowi, ale każdemu zameldowanemu na terenie RFN dziecku. Odkąd skończy ono pierwszy rok życia, rodzic może pójść do urzędu dzielnicowego i złożyć wniosek o przedszkole. Otrzymuje się wówczas bon, który należy zrealizować w wybranej placówce. Jeżeli przedszkola w dzielnicy odmówią przyjęcia (np. z powodu braku miejsc), urząd ma obowiązek znaleźć miejsce albo przydzielić dziecku opłacaną przez państwo opiekunkę. Niemcy z opieki przedszkolnej korzystają chętnie. Odsetek dzieci poniżej trzeciego roku życia chodzących do przedszkola waha się w zależności od landu od 20 do 60 proc.

Polski czytelnik przeciera pewnie oczy ze zdumienia. U nas państwo dawno już wycofało się z opieki nad najmłodszymi. Wolna amerykanka zaczyna się wraz z końcem urlopu macierzyńskiego. Można złożyć wniosek o żłobek, ale w dużych miastach na miejsce czeka się wiele miesięcy. Dla bardziej majętnych normą są więc prywatne opiekunki w cenie 13–15 zł za godzinę. Biedniejsi muszą prosić o pomoc dziadków. W wielu przypadkach opieka nad wnukiem jest jednym z głównym powodów wcześniejszego przejścia na emeryturę lub częściowego wycofania z rynku pracy.

Reklama

Można to zbyć stwierdzeniem, że Polski i Niemiec nie ma co porównywać. Zwłaszcza w temacie dobrodziejstw państwa opiekuńczego. A jednak wydaje się, że podpatrywać Niemców (i inne zachodnie gospodarki) warto. Choćby po to, by zerwać z zakorzenionym u nas myśleniem, że opieka nad dwulatkami to problem rodzin, a nie całego społeczeństwa. I dopiero potem na gruncie ekonomicznego rozsądku szukać rozwiązań skutecznych również na polskim gruncie.