Liderzy największych grup politycznych, a także szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso bronili w debacie ambitnego budżetu UE, argumentując, że fundusze unijne służą inwestycjom, wzrostowi gospodarczemu i konkurencyjności.

"Celem jest trwały rozwój, który będzie generował wzrost miejsc pracy" - tłumaczył Barroso. W emocjonalnym przemówieniu bronił większych wydatków, które przewidywała ubiegłoroczna propozycja KE (około biliona euro). Wskazywał, że ponad 94 proc. budżetu UE to środki na rzecz obywateli, a tylko ok. 5 proc. idzie na administrację. Podkreślał, że na szczeblu europejskim budżet pomaga poprawiać jakość życia obywateli, zwłaszcza dzięki polityce spójności.

Jeden z nielicznych głosów domagający się oszczędności w budżecie UE padł ze strony przewodniczącego grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), brytyjskiego europosła Martina Callanana.

Większy budżet wspierał przewodniczący grupy Europejskiej Partii Ludowej Joseph Daul. Jego zdaniem budżet poniżej 1 proc. PKB UE (jak chce Londyn) oznacza, że nie będzie możliwe prowadzenie wspólnych polityk. "Tylko inwestycje umożliwią nam wyjście z kryzysu - albo będziemy razem pracować na rzecz przywrócenia solidarności i wzrostu, albo zamkniemy się w naszych egoistycznych stanowiskach narodowych" - stwierdził.

Reklama

"Cała ta debata na temat tego, czy nieco więcej, czy nieco mniej niż 1 proc. PKB jest po prostu śmieszna. Budżet samej Francji czy Niemczech jest kilkakrotnie większy" - wtórował mu szef liberałów Guy Verhofstadt. Jego zdaniem, jeśli chce się stworzyć federalną UE, to trzeba jasno powiedzieć, że ten 1 proc. nie wystarczy. Ocenił, że postrzeganie cięć w budżecie UE jako środka do rozwiązania narodowych problemów budżetowych jest fałszywe. Oświadczył, że PE powinien być gotowy zablokować porozumienie, jeśli nie będzie ono na poziomie zaproponowanym przez KE.

Również szef socjalistów w PE Hannes Swoboda ubolewał, że mówi się tylko o cięciach, a nie o wydatkach. Pytał, czy w rezultacie ograniczenia budżetu młodzi bezrobotni Europejczycy mogą liczyć na wsparcie. "Czy te małe środki na badania mają być jeszcze obcięte? To ma poprawić naszą konkurencyjność?" - pytał retorycznie.

Helga Truepel z Zielonych też apelowała o więcej środków, z których skorzystają obywatele, czyli "na badania i innowacje, walkę o miejsca pracy, ekologię, edukację, Erasmusa", wyliczała. Wskazywała na znaczenie budżetu UE dla zachowania konkurencyjności gospodarki UE w świecie: "Chiny, Indie Brazylia nie czekają. Musimy działać".

Podkreśliła, że również banki muszą przyczynić się do wychodzenia z kryzysu, dlatego Zieloni popierają propozycję, by znaczna część dochodu z tworzonego podatku od transakcji finansowych trafiała do budżetu UE. Zagroziła, że jeśli przywódcy nie zrobią w tej sprawie "kroku do przodu", to jej frakcja jest gotowa powiedzieć "nie" porozumieniu w sprawie budżetu.

Lider frakcji EKR, do której należą m.in. PiS i PJN, odrzucał argumentację, że budżet służy inwestycjom, bo - jak oznajmił Callanan - "60 proc. z niego wydaje się na rzecz rolników". Brytyjski poseł przyznał jednak, że trzeba nadal wspierać nowe państwa członkowskie. "Uważam, że wydatki na politykę spójności dla nowych państw członkowskich powinny zostać utrzymane" - oświadczył. Jak stwierdził, śmieszne jest to, że teraz 40 proc. ze środków spójności trafia do najbogatszych państw.

Jeszcze radykalniejsza postawę prezentował pochodzący z antyeuropejskiej brytyjskiej partii UKIP Nigel Farage, lider frakcji Europa Wolności i Demokracji (należą do niej m.in. członkowie "Solidarnej Polski"). "(Premier) David Cameron wybiera się do Brukseli, żeby walczyć o zamrożenie budżetu. Ale co to oznacza? Zachowanie obecnego rozdmuchanego budżetu" - ocenił.