Polska to taki dziwny kraj, w którym zawsze coś nie gra.

Wydawało się, że gdy resort transportu po latach kompromitujących wpadek wreszcie sumiennie podejdzie do wprowadzenia niezbędnych zmian na kolei, to może wreszcie coś wyjdzie. Pociągi przestaną się spóźniać, będzie w nich dość czysto, a samowola związków zawodowych trzymających w garści kolejnych szefów PKP i ministrów transportu zostanie wreszcie ograniczona. Nic z tego. Dzisiaj związkowcy z PKP kolejny raz chcą udowodnić, że jednak nic nie wyjdzie, bo od lat nic się nie zmieniło.

Chcą to jednak udowodnić nie ministrowi Nowakowi, lecz nam, pasażerom. Zasiedziali na związkowych stanowiskach działacze PKP po cichu przyznają, że akcja protestacyjna planowana na początek grudnia ma na celu nie tylko obronę interesów kolejowych emerytów i rencistów, ale przede wszystkim zmuszenie do uległości rządzącego twardą ręką prezesa PKP Jakuba Karnowskiego. Działacze usadowieni na kolei jak kury na jajach nie chcą ulec presji i wziąć się do rzetelnej roboty, więc tradycyjnie zwyczajem związków zawodowych postanowili, kosztem klientów, utrudnić życie zarządowi firmy, która im płaci, chociaż ją psują.

Miejmy nadzieję, że prezes PKP nie ulegnie groźbom torowych zadymiarzy i będzie starał się dalej naprawiać to, co zawsze w Polsce psuto – narodowego kolejowego przewoźnika, który zamiast być powodem do wielkiej dumy dla Polaków, niczym np. Deutsche Bahn dla Niemców, dla nas jest jednym z największych źródeł obciachu. Jak w tym dowcipie, kiedy zapytano Jasia, kim jest jego tata. Odpowiedział, że śmieciarzem. A dlaczego? Bo wstydził się powiedzieć, że pracuje w PKP.