Jego kandydatura pojawiła się na giełdzie nazwisk, bo już wiosną minister finansów George Osborne zwrócił się do ówczesnego szefa banku centralnego Kanady o objęcie posady w Londynie. Co ciekawe, spotkał się wtedy z odmową.
Teraz Kanadyjczyk zmienił zdanie, a City podkreśla, że rząd postawił na człowieka doświadczonego, o reputacji twardego negocjatora, będącego gwiazdą świata finansów. Carney przez 12 lat pracował w Goldman Sachs, a od ubiegłego roku kieruje powołaną przez G20 Radą Stabilności Finansowej, która ma skłonić największe banki do wprowadzenia standardów mających uniemożliwić powtórzenie się krachu z 2008 roku.
– Carney jest najlepszym kandydatem do tej pracy – stwierdził Osborne. To, iż Kanadzie udało się uniknąć kryzysu, a jej gospodarka rozwija się w godnym pozazdroszczenia tempie, z pewnością było jego atutem Wybór Carneya może też być podyktowany tą samą logiką, którą posługują się kulejące narodowe drużyny piłkarskie najmujące zagranicznych trenerów. Aby uniknąć wplątania w lokalne rozgrywki o władzę, nieformalne układy czy zaangażowania kogoś zepsutego urzędniczą rutyną, zatrudnia się osobę z zewnątrz. Ma ona odmienny ogląd sytuacji, nie ma z nikim na pieńku oraz jest w stanie popatrzeć na organizację z dystansu. Bank of England służy nie tylko ustalaniu stóp procentowych, ale do jego zadań należą też monitoring i ocena makroekonomicznych danych potrzebnych do planowania polityki makrorozwagi. Inaczej mówiąc – ma skutecznie ostrzegać przed finansowymi krachami.
Analogia z trenerami drużyny narodowej to dla Brytyjczyków bardzo bolesne przypomnienie pasma porażek w piłce nożnej. Począwszy od Svena-Gorana Erikssona, a na Fabio Cappello kończąc, magia obcokrajowca spoza układów nie zadziałała. Nic dziwnego więc, że wybranie cudzoziemca po raz pierwszy w historii na szefa Bank of England wywołało także konsternację. – Czy rzeczywiście nie mamy dobrych fachowców, a imigranci znowu zabierają nam najlepsze posady? – z sarkazmem pytają niektórzy komentatorzy.
Reklama
Ale wybór Kanadyjczyka to konsekwencja umiędzynaradawiania się City: według niektórych danych ponad połowa zatrudnionych w brytyjskim sektorze finansowym to cudzoziemcy, co odróżnia Londyn od Nowego Jorku. Jak ocenia „Economist”, powołując się na anonimowego bankiera: na Wall Street 80 proc. transakcji dokonuje się między Amerykanami, a w Londynie 65 proc. transakcji ma co najmniej jednego partnera zagranicznego. Łatwość uzyskania wizy i prawa pracy, styl życia, krótszy tydzień pracy oraz inne czynniki powodują, że dla wielu bankierów City zdecydowanie dominuje nad Wall Street. Mimo wszystko dla niektórych cała sytuacja może być mało komfortowa. Bo czy dajmy na to Bundesbankiem mógłby kierować Francuz albo czy Niemiec mógłby zostać prezesem NBP? Niby kapitał nie zna granic, jednak one istnieją – i to nie na poziomie merytorycznym, ale bardziej kulturowym.
Kanadyjczyk nie jest dla Brytyjczyka zwykłym cudzoziemcem, bo ten kraj w końcu ma z Wielką Brytanią wiele wspólnego, chociażby suwerena, czyli Elżbietę II. Nie sądzę, aby Brytyjczycy przyjęli z podobną flegmą wybór na stanowisko szefa BoE Niemca lub Włocha, o Greku nie mówiąc. Najwyraźniej jednak antycypując zdziwienie i konsternację, Carney zapewnia teraz o swoich bliskich związkach z Londynem, przypomina, że jego żona jest Brytyjką, a on sam jako pracownik Goldman Sachs spędził w City wiele lat. I w tym ostatnim szczególe może być pies pogrzebany. W ostatecznym rozrachunku bowiem nieważne jest godło na paszporcie, jakim językiem się mówi czy kolor skóry. W dzisiejszych czasach pochodzenie z plemienia GS okazuje się lepszą przepustką niż jakiekolwiek obywatelstwo.