Obecnie do jednego hektara ziemi polski chłop otrzymuje rocznie ok. 200 euro (ale po dodaniu wsparcia z drugiego filaru – 320 euro).

Francuz inkasuje 350 euro, Łotysz zaledwie 83, a farmer niemiecki 421 euro. Rekordzistami są Grecy, którzy do hektara otrzymują aż 540 euro. Bez wyrównania poziomu dopłat polskie rolnictwo nie może być w pełni konkurencyjne – deklaruje minister Stanisław Kalemba. Można mu pozazdrościć dobrego samopoczucia. Bowiem nawet gdyby polscy rolnicy do hektara dostawali tyle, ile Grecy, dystans naszego rolnictwa do rolnictwa Francji, Niemiec czy Holandii by się powiększał. Bo nie robimy nic, by tak się nie działo. Podobnie jak Grecy.

Powierzchnia średniego gospodarstwa rolnego w naszym kraju wynosi 9 ha, a olbrzymia większość nie przekracza 7 ha. Od czasu więc, gdy jesteśmy w UE, mimo olbrzymich pieniędzy nasze rolnictwo pozostaje coraz bardziej w ogonie. Polacy nie mają o tym pojęcia, utrzymywani są bowiem w niewiedzy i dobrym samopoczuciu, że eksport żywności (osiągnął w ubiegłym roku 17,5 mld euro) świadczy o doskonałej kondycji rolnictwa.

Gdy tymczasem świadczy on tylko o dobrej kondycji wielkich producentów artykułów żywnościowych, do których surowce coraz częściej sprowadzać trzeba z innych krajów. Na przykład z Niemiec. Niemcy wejście Polski do UE potraktowali poważniej niż my sami. Ocenili, że polskie rolnictwo, gdy zacznie się modernizować za unijne pieniądze, może zagrozić ich farmerom.

Reklama

Silną konkurencją dla farmerów starej Unii mogą też się stać Czesi, Węgrzy i Słowacy. Jedną z dziedzin, w których mogliśmy być potęgą, jest produkcja wieprzowiny. Tak więc Niemcy, Duńczycy i Hiszpanie, dla których było to istotne źródło dochodów rolniczych, postanowili, że wypchnąć ze światowego rynku się nie dadzą. Zmiany, jakie zaszły w tych krajach na rynku hodowli i przetwórstwa wieprzowiny, zmieniły ten rynek gruntownie. Do tego stopnia, że Niemcy, Dania i Hiszpania z dużych producentów stały się jeszcze większymi. Niemcy produkcję świń zwiększyli o ponad 30 proc. i stali się największym producentem tego rodzaju mięsa w Europie. Co czwarta świnia eksportowana poza rynek Wspólnoty została wyhodowana w Niemczech. Wśród największych odbiorców niemieckich kotletów są: Włochy, Hongkong, Rosja, Chiny i… Polska. W tym bowiem czasie nasz kraj, a także Czechy, Węgry i Słowacja odnotowały dramatyczny spadek pogłowia świń.

Wieprzowina nie jest jedynym przykładem ilustrującym powiększanie się dystansu rolnictwa polskiego do unijnego. Dobrze byłoby, gdyby minister Kalemba zaprosił na dłuższą rozmowę prof. Zygmunta Pejsaka, który streściłby mu to, co opisał w czasopiśmie rzeźników i wędliniarzy „Bilans Dodatni”. Czyli co dokładnie zrobili niemieccy farmerzy, żeby stać się na świńskim rynku aż taką potęgą. I dlaczego my nią nie jesteśmy. Po pierwsze, w przeciwieństwie do Polskiego Stronnictwa Ludowego, nie upierali się, że podstawą rolnictwa niemieckiego muszą być, jak w Polsce, gospodarstwa rodzinne. Broń Boże większe niż 300 hektarów. I nie bali się „kołchozów”, czyli zrzeszania drobniejszych farmerów w spółdzielnie. Zdali sobie sprawę, że produkcja, jeśli ma być coraz bardziej efektywna, musi się koncentrować.

Obecnie współudziałowcami największych niemieckich rzeźni są dostawcy tuczników. W Coesfeldzie w Westfalii, osiągającej roczne obroty powyżej 2,2 mld euro, tych współwłaścicieli jest aż 4,5 tys. W Polsce nie do pomyślenia. Zakład pracuje na dwie zmiany przez sześć dni w tygodniu. Zatrudnia 600 pracowników, głównie obcokrajowców, także z Polski. Rozbiorem tusz zajmują się roboty. Rzeźnie, choć ogromne, bardzo się liczą z wrażliwością konsumentów, dotyczącą humanitarnego traktowania zwierząt. Oceniają więc stan skóry tuczników, szukają śladów po ugryzieniach, zmian w płucach czy wątrobie.

Dobrostan zwierząt jest ważny dla konsumentów, a także dla samych farmerów. Kamery zainstalowane w rzeźni pozwalają współudziałowcom rzeźni śledzić przez internet także proces ważenia zwierząt i oceny mięsności. Problem gnojowicy, z powodu której Polacy są przeciwni dużym fermom, częściowo przynajmniej rozwiązują biogazownie. I dodatkowo zwiększają dochody rolników. U nas przez ostatnie dziewięć lat nie zmieniło się nic. Są szacunki mówiące, że co czwarta świnia w Polsce nadal ubijana jest w chłopskiej stodole i oprawiana na drzwiach wyjętych z chlewika. Żaden poziom dopłat bezpośrednich do hektara tego nie zmieni, dopóki nie zaczniemy rolnictwa naprawdę modernizować. Jak się skończą wielkie pieniądze z Unii, będzie za późno.