Czy to dobry pomysł? Czy pomoże, czy zaszkodzi polskiemu rynkowi? Wszystko zależy od intencji. Niedopuszczalne byłoby, aby pieniądze z NBP, które zapewne musiałby dodrukować, posłużyły ministrowi Rostowskiemu do finansowaniu deficytu budżetowego. Wczoraj MF w oficjalnym komunikacie zaprzeczyło, by takie były intencje zmian. O tym, że jest spokojny w tym względzie, zapewnił też w wywiadzie dla Obserwatora Finansowego prezes Marek Belka. Jeśli wziąć to za dobrą monetę, w reformie tej widać w zasadzie same plusy. Bo NBP, na wzór np. amerykańskiej Rezerwy Federalnej, wreszcie będzie mógł szybko zareagować, gdyby gwałtownie podskoczyły rentowności krajowych papierów skarbowych.

To bardzo ważne, biorąc pod uwagę, że w rękach kapitału zagranicznego znajdują się obecnie polskie obligacje o wartości aż ponad 200 mld zł – to nawet więcej, niż mają ich w portfelach nasze banki czy otwarte fundusze emerytalne. Gdyby – odpukać – na rynku finansowym doszło do jakiegoś kolejnego tąpnięcia i zagraniczni inwestorzy nagle masowo zaczęliby sprzedawać papiery polskiego rządu, będziemy na to przygotowani. Znacznie zmaleje też szansa ataku spekulantów. A sprawa jest tym istotniejsza, że już od tygodni rynek finansowy czeka na to, że amerykański bank centralny zdecyduje o zaprzestaniu drukowania pieniędzy (być może ogłosił to po wczorajszym posiedzeniu już po zamknięciu tego numeru DGP).

A gdy maszyny drukarskie za oceanem zostaną wyłączone, silny wzrost rentowności także naszych papierów będzie raczej nieunikniony. Bank centralny będzie miał prawo w razie wystąpienia sytuacji alarmowej zainterweniować.