Okazuje się, że sama praca jednak nie wystarczy. Geny mogą nam nieźle namieszać na drodze do sukcesu.

Gdy przeczytałem książkę „Poza schematem” Malcolma Gladwella, byłem pod wrażeniem przedstawionej przez autora tezy. Gladwell głosi, że każdy może zostać światowej klasy zawodnikiem szachów, tenisa, czy koszykówki, jeśli tylko poświęci na sumienne ćwiczenie danej dyscypliny 10 tysięcy godzin.

Teza spodobała mi się na tyle, że sam zachwycałem się nią w jednym ze swoich felietonów. David Epstein przekonał mnie, że się myliłem. Jego, oparta na dokładnych badaniach, najnowsza książka „Gen sportu” obala zasadę „10 tysięcy godzin” i większość teorii głoszonych w książce „Poza schematem”.

Teoria o tym, że „praca czyni mistrza” jest w rzeczy samej bardzo inspirująca. W 2009 roku, po przeczytaniu książki Gladwella, natrafiłem na eksperyment 30-letniego Dana McLaughlina. Mężczyzna postanowił rzucić pracę fotografa i zostać golfistą, mimo, że wcześniej miał w dłoniach kij golfowy tylko dwa razy w życiu, jako dziecko. Dzisiaj McLaughlin trenuje sześć godzin dziennie i zamierza przekroczyć pułap „10 tys. godzin” w 2016 roku. Według Epsteina, McLauglin powinien pomyśleć o planie B, bo wybitni sportowcy, poza tym, że spędzili mnóstwo czasu na treningach, są również obdarzeni dobrymi genami.

Wątek genów

Reklama

Epstein zastanawia się dlaczego akurat te 10 tysięcy godzin miałoby być odpowiednią i wystarczającą długością treningu. Niektórzy szachiści osiągnęli poziom mistrzowski po 3 tysiącach godzin grania, podczas gdy inni potrzebowali do tego 23 tysięcy godzin – jak to możliwe? Być może uśredniona długość treningu wyniesie akurat 10 tysięcy, ale na pewno nie ma na to reguły.

To zróżnicowanie długości treningu wynika według Epsteina z genetyki. Badacze z uniwersytetów w Indianie, Minnesocie, Teksasie, Waszyngtonie i Quebeku poddali aktywnie trenujących ludzi pewnemu eksperymentowi. Badano wskaźnik VO2 max – pułap tlenowy, a więc zdolność pochłaniania tlenu przez organizm, jeden z najpopularniejszych wskaźników wydolności fizycznej.

Pięć procent badanych podwyższyło swój wskaźnik VO2 max o imponujące 40-50 procent. Jednak kolejne 5 procent, mimo ciężkich treningów, nie zwiększyło tego wskaźnika prawie w ogóle. Cała reszta uplasowała się gdzieś pomiędzy tymi rezultatami.

Kluczowym okazał się fakt, że osoby spokrewnione ze sobą osiągały bardzo podobne wyniki, niezależnie od początkowego poziomu wydolności. Wyniki pomiędzy różnymi rodzinami były dwa i pół razy bardziej zróżnicowane niż wyniki pomiędzy członkami jednej rodziny. To podkreśla jak wiele zależy od genów, które posiadamy.

Jeden z badaczy powiedział Epsteinowi: „Niestety, z alfabetu genetycznego niektórych badanych nie da się ułożyć słowa ‘biegacz’”.

Badacze nie sugerują jakoby geny były najważniejsze, a trening nie miał znaczenia. Twierdzą natomiast, że korzyści wynikające z treningu są w dużej mierze napędzane genami. Najlepsi zawodnicy muszą zatem posiadać kombinację tych dwóch składników.

Według Epsteina różne geny zwiększają predyspozycje ludzi do danego sportu. Koszykarze są zazwyczaj wysocy i mają długie ramiona. Skoczkowie wzwyż mają na ogół dłuższe ścięgna Achillesa. Epstein wysnuwa nawet kontrowersyjną teorię, że nieproporcjonalnie duża ilość biegaczy cierpi na niedobór hemoglobiny i niedokrwistość. W wielu przypadkach jest to ewolucyjne zabezpieczenie przed malarią. Takie schorzenie może być niebezpieczne dla układu oddechowego, ale przyspiesza skurcze włókien mięśniowych.

Książka Epsteina jest w wielu kwestiach zgodna z literaturą na temat ilorazu inteligencji. Ani fizyczna, ani intelektualna wydolność nie wynika ani tylko z natury, ani z tylko wychowania. Te dwie kwestie przenikają się. Każdy z nas może nad sobą pracować, ale niektórzy poczynią większe postępy niż inni.

Peter Orszag jest prezesem bankowości globalnej Citigroup i byłym dyrektorem Biura Zarządzania i Budżetu w gabinecie prezydenta Baracka Obamy.