Amerykańscy ekonomiści mają nowego chłopca do bicia. I biją go bez litości. Twierdzą, że ślimacze tempo wychodzenia z recesji to wina najstarszych milenistów, 80-milionowego pokolenia urodzonego między 1980 a 2000 r. Zamiast rzucać się w wir kariery, zakładać rodziny i hojnie wydawać zarobione pieniądze, wciąż się uczą, zarabiają dorywczo za ladą Starbucksa lub McDonalda, nie usamodzielniają się. Takie wybory przynoszą gospodarce USA straty rzędu 170 mld dol. rocznie.

Na garnuszku rodziców

Co na to statystyka? Ponad 30 proc. osób w wieku od 18 do 34 lat wciąż mieszka z rodzicami. Ten wskaźnik jest najwyższy od 40 lat. Oznacza to, że rocznie sprzedaje się w Ameryce o co najmniej 500 tys. domów mniej. Rynek nieruchomości traci w ten sposób nawet do 100 mld dol. w obrotach.
Reklama
W opałach są też restauracje, ponieważ mileniści jadają na mieście coraz rzadziej niż ich rodzice i dziadkowie. Gryzą paznokcie hodowcy bydła, bo młodzi stronią od steków, tak w restauracji, jak i w sklepie. Największa panika szerzy się jednak wśród producentów aut, gdyż mileniści zdają się robić wszystko, by era kultu czterech kółek dobiegła w Ameryce końca. Po pierwsze nie mają prawa jazdy. Posiada je dziś tylko 67 proc. osób w wieku 16–24 lata, podczas gdy w 1985 r. miało je 85 proc. tej grupy wiekowej. Są bardziej skłonni kupoważ samochody używane, ale nawet wtedy nie przykładają wagi do ich marek. Z roku na rok przemierzają coraz mniej mil, ponieważ masowo korzystają z publicznego transportu i programów carsharing, czyli dzielenia się za pieniądze miejscem w aucie. Sprzedaży wśród milenistów nie podniosło zbytnio ani wprowadzanie do gamy kolorów młodzieżowych neonówek czy wypranego dżinsu, co w ubiegłym roku sprawdził na własnej skórze Chevrolet, wypuszczając linię Spark. Ani nawet szkolenie personelu w salonach, by w kontaktach z młodymi powściągali swój entuzjazm i nachalność, a zachowywali się bardziej jak dyskretna obsługa w ukochanych przez młodzież sklepach Apple’a.
– Mniej jeździmy, bo ze znajomymi spotykamy się dziś wirtualnie. Ale to tylko jedna strona medalu. Druga jest taka, że nas na to auto po prostu nie stać – zareagował na larum w mediach milenista John Iadarola, prezenter telewizji TYT University w Los Angeles.

Pokrzywdzone pokolenie

Heidi Shierholz, ekspertka z Instytutu Polityki Ekonomicznej w Waszyngtonie i współautorka książki pt. „Oblicze pracującej Ameryki” z 2009 r., była jedną z pierwszych, która już w chwili krachu z 2008 r. przestrzegała, że wybije on zęby przede wszystkim najmłodszym pokoleniom.
– Połowa milenistów albo nie ma pracy, albo pracuje poniżej kwalifikacji, bo takie są realia porecesyjnego rynku zatrudnienia. Dwie trzecie spłaca pożyczki studenckie, średnio po 25 tys. dol. na głowę. Jak mają myśleć o własnych czterech kątach, nowych autach czy restauracjach, skoro już u progu dorosłości są na minusie? Tak pokrzywdzonego przez ekonomię pokolenia nie mieliśmy w USA od 80 lat – mówi w rozmowie z DGP Heidi Shierholz.
Studencki dług Amerykanów rośnie dziś po kilkadziesiąt procent w skali roku i zbliża się już do pułapu biliona dolarów. Bledną przy nim zarówno dług z kart kredytowych – 693 mld dol., jak i pożyczki samochodowe – 730 mld dol. Heidi Shierholz nie zalicza się do grona ekspertów widzących w nim kolejną bańkę. – Kurcząca się siła nabywcza i rynkowa milenistów to efekt naszych ekonomicznych i politycznych wyborów ostatnich 30 lat. Od tego czasu dochody w statystycznej amerykańskiej rodzinie przestały rosnąć. Rodzice nie mogą pomóc młodym na starcie, bo sami nie mają z czego. Powinniśmy zadać sobie pytanie: dlaczego tak się dzieje i jak powstrzymać proces ubożenia całego amerykańskiego społeczeństwa, nie tylko milenistów. Na gwałt potrzebne nam jest znaczące ożywienie gospodarcze, bo tylko wtedy pojawi się praca, a z nią dochody – komentuje Heidi Shierholz.