Świdlicki podkreśla, że podziały pomiędzy unijnymi stolicami są nieporównywalne z tymi sprzed lat, gdy ważył się losy interwencji w Iraku. Wtedy twarde "nie" akcji zbrojnej mówiły chociażby Niemcy. Ale analityk szybko dodaje, że i dziś porozumienie łatwo jest osiągnąć tylko na poziomie ogólników.

- Istnieje konsensus, że "coś" trzeba zrobić, ale powstaje pytanie, co jest wykonalne. Podobnie jak w przypadku Libii mamy do czynienia z podziałami pomiędzy poszczególnymi państwami - mówi Świdlicki, dodając, że o ile Londyn i Paryż opowiadają się za ostrą reakcją, to z Rzymu i Berlina płyną już ostrożniejsze sygnały.

Zdaniem rozmówcy Polskiego Radia, kluczowa jest tu kwestia kształtu, jaki miałaby przyjąć ewentualna interwencja. Jak mówi, istotne jest pytanie, czy wystarczające okazać by się miały naloty spoza terytorium Syrii (np. z amerykańskich lotniskowców) czy też konieczne miałoby być użycie sił lądowych.

- Wywołuje się wielka debata, czy Europa chce być w Syrii zaangażowana długoterminowo, szczególnie po tym, co wydarzyło się w Iraku i Afganistanie - mówi Świdlicki. Ekspert Open Europe dodaje, że takiemu zaangażowaniu, ze względów historycznych, niechętny byłby Berlin, ale i Londyn. Na Wyspach ciągle żywa jest bowiem pamięć o ludzkich, politycznych i gospodarczych kosztach interwencji w Iraku.

Reklama

>>> Polecamy: Syria wciąż straszy inwestorów. Giełdy spadają, drożeje ropa i złoto