Atak na Syrię będzie kolejnym przykładem wojny, którą prowadzi grupa państw, a nie interwencji pod sztandarem ONZ czy NATO. Wojny XXI wieku to operacje doraźnych koalicji, w których główne skrzypce grają Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja.

Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi nie zamierzają czekać na oficjalną rezolucję ONZ, która da im formalny, prawny mandat do uderzenia w Syrię. Dokładnie tak samo przebiegały wydarzenia w Iraku, Afganistanie i Libii. Zmieniał się tylko skład koalicji. O gotowości amerykańskiej armii do nowej wojny zapewnił już sekretarz obrony USA Chuck Hagel. Ostateczna decyzja w sprawie interwencji należy teraz do prezydenta Baracka Obamy.

Wczoraj premier Wielkiej Brytanii David Cameron zwołał w tej sprawie posiedzenie parlamentu. O poparciu dla interwencji wyraźnie mówi też Francja. Jak podała telewizja CNN, powołując się na anonimowe źródła w amerykańskich władzach, do ataku koalicjantów na Syrię może dojść już dzisiaj. Przy tym wciąż brakuje decyzji Rady Bezpieczeństwa, która by uprawniała do interwencji zbrojnej w tym kraju. Nie ma jednak co liczyć na jej uzyskanie. Rezolucję w tej sprawie swoim wetem zablokują Chiny i Rosja. Te kraje w przeszłości już dwukrotnie uniemożliwiały w ten sposób zachodnią ingerencję w trwającą od 2011 r. syryjską wojnę domową.

Dla USA – promotora operacji – to nie jest argument. Brak reakcji ze strony Baracka Obamy oznacza utratę reputacji przez Amerykę. W ubiegłym roku prezydent poinformował światową opinię publiczną, że użycie przez władze Syrii broni chemicznej będzie traktowane przez USA jak casus belli. Tymczasem wciąż brakuje jedn znacznej konkluzji ze strony ONZ, kto i jakiej broni użył.

Reklama

>>> Czytaj również: Inspektorzy ONZ w Syrii potrzebują jeszcze 4 dni

Sam Obama dał do zrozumienia, że decyzję o wojnie podejmie na podstawie danych wywiadu USA i sojuszniczych służb specjalnych. Komentatorzy krytykują powolną reakcję Obamy w sprawie Syrii. Określa się ją mianem „syndromu bagdadzkiego” – czyli niechęci do angażowania się na dużą skalę w wojnę o niepewnym rezultacie. Stąd wojna przeciw Asadowi będzie operacją symboliczną: chodzi o to, by reżim zdyscyplinować, ale nie obalić, tak by kontroli nad Syrią nie przejęli fundamentaliści.

Do brytyjskiej bazy lotniczej Akrotiri na Cyprze zlatują się już bombowce z Wielkiej Brytanii. Stany Zjednoczone dysponują już konkretnym planem działań wojskowych. Jak ujawnia dziennik „The Washington Post”, atak potrwałby maksymalnie dwa dni i polegałby na wystrzeleniu z morza pocisków manewrujących (w Morzu Śródziemnym USA dysponują czteroma kontrtorpedowcami) lub użyciu bombowców dalekiego zasięgu. Zamiary Amerykanów i Anglików skrytykował już szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow. – To bardzo niebezpieczna, śliska droga – komentował.

>>> Polecamy: Syria ma jeden z największych arsenałów broni chemicznej na świecie