Zasady może się „zmieniły”, ale z pewnością nie zmieniło się postępowanie. Może najbardziej żałosne z tego wszystkiego jest to, że te wydarzenia sprzed pięciu lat nie zrobiły nic więcej jak tylko wyostrzyły mordercze instynkty - pisze Ken Veksler z Saxo Banku.

Siedzę sobie i klepię w klawiaturę w dniu, w którym przypada piąta rocznica upadku Lehman Brothers. Większość uznaje to odizolowane wydarzenie za wierzchołek góry, z którego świat zaczął się staczać z karkołomną prędkością, by w końcu skończyć w głębinach globalnego kryzysu finansowego (lub przynajmniej jego modelu z 2008 r.). Czy jest to wydarzenie o znaczeniu symbolicznym, czy raczej przykład tego, że po prostu ten otoczony najgorszą sławą w całej paczce zostanie osądzony przez pozostałych, niezaprzeczalnym faktem jest, że od tego momentu wszystko miało być inaczej. Jednak dokładnie jak inaczej, to już całkiem inna kwestia.

Jak wczoraj

Pamiętam (to jak jeden z tych koszmarnych frazesów) dokładnie, gdzie byłem i co robiłem, kiedy gruchnęła ta wiadomość. Siedziałem, potrząsając głową jak wielu innych i patrząc, co się dzieje, nie wierząc, że to, co do tej pory wydawało się niedostępnym zamkiem i litą skałą, rozpadało się jak przysłowiowy domek z kart za nagłym podmuchem wiatru. Przeżywanie tych wydarzeń ponownie nie ma znaczenia i ma posmak pochlebstwa, więc może najlepiej pozostawić to „zespołom coverowym”, które próbują przywoływać minioną chwałę artystów o dużo lepszej pozycji i większej sławie. Jeśli jednak macie na to ochotę, zwróćcie uwagę na pewne konto na Twitterze (@TBTFLive), które w fantastyczny sposób zajmuje się właśnie tymże. Ja nie mam na to ani ochoty, ani cierpliwości. Na szczęście jednak oni mają.
W miesiącach, które nadeszły po pokłosiu tego druzgocącego upadku i wszystkich jego konsekwencji siedziałem ze starym przyjacielem, rozmawiając o niczym i niejako wspomagając konwersację napojami dla dorosłych. Ten mój kumpel żadną miarą nie jest zwykłym człowiekiem: barwna historia życia i zatrudnienia sprawiła, że był nauczycielem, seryjnym przedsiębiorcą, taksówkarzem, afgańskim logistykiem (pamiętacie te pierwsze demokratyczne wybory sprzed kilku lat? tak, on tam był) i nawet (przez nie tak znowu krótką chwilę) brokerem kontraktów terminowych (tak, częścią tych szeregów, do których sami wszyscy należymy lub należeliśmy w takim czy innym momencie).

Śmiech z głębi trzewi

Reklama

W miarę jak rozmowa się toczyła, a z każdym łykiem język niezmiennie coraz bardziej się rozwiązywał, tematy przemykały jeden za drugim, aż w końcu jakimś sposobem doszliśmy do dyskusji nad stanem świata finansowego, rynków i co u licha się dzieje. Jak mówiłem, naprzeciwko mnie siedział człowiek, który niejedno w życiu widział, a zrobił nawet więcej, człowiek o nieprzeciętnej inteligencji (pomimo wyglądu prostaczka) i doświadczeniu. Nie był to głupiec bez zrozumienia cytujący najnowszą jadowitą krytykę z mass mediów, a raczej ktoś o wyczuwalnym, obiektywnym i przeważnie racjonalnym rozumieniu świata (i jak wspomniałem, spraw finansowych, dzięki otarciu się o rynek). Jednak to, co następnie powiedział, w pierwszej chwili wywołało mój chichot, który – gdy powtórzył swoje stwierdzenie, próbując uzasadnić jego istotność i trafność – zmienił się w serdeczny śmiech z głębi trzewi, w końcu zmuszając mnie to ocierania łez płynących z mych oczu, gdy zabawność tego, co powiedział, faktycznie do mnie dotarła.

Żeby nie wiem co, nie jestem w stanie zacytować go teraz dosłownie, ale znaczenie tego, co powiedział, było mniej więcej takie: „ci bankierzy, zobacz, co oni zrobili ze światem, w którym żyjemy. Wyłożyli swoje kieszenie krwią, potem, łzami i życiem zwyczajnych ludzi, spowodowali nienaprawialne szkody w niesłychanych kwotach, które utrzymają się przez wiele lat, a w końcu uciekli, bogaci i w ogóle niedraśnięci. A najgorsze jest to, krzyczał, że władze nawet nie ruszyły palcem, i tak w ogóle, to gdzie one cały czas były?”

Uczciwie mówię, spodziewałem się takiej retoryki z ust laika na ulicy, który czyta tabloidy (i nawet gazety dużego formatu w tamtym czasie, tak się składa). Tego samego, który słucha prawicowych stukniętych konserwatywnych spikerów radiowych itd. Ale nigdy z ust mojego starego kumpla, zwłaszcza takiego, który (jak wspomniałem wcześniej) wystarczająco długo był częścią właśnie tego świata, który teraz tak zawzięcie oczerniał. Ale dlaczego tak bardzo się śmiałem? Jasne, nie było w tym nic śmiesznego. Nie. Śmiałem się, ponieważ w krótkiej chwili olśnienia po raz pierwszy w życiu zdałem sobie sprawę, o co chodziło z gorącą obroną prawa do posiadania broni w USA, z którą występowało NRA (Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie Ameryki).

„Karabiny nie zabijają ludzi. To ludzie zabijają ludzi” – wielokrotnie podkreślał Charlton Heston na niezliczonych posiedzeniach NRA, tak jak przez lata krzyczał każdy posiadacz karty uprawniającej do posiadania broni. To prawda, karabiny nie zabijają ludzi, to ludzie zabijają ludzi. Więc tu także, to nie bankierzy to zrobili, to system niekompetentnych organów zarządzających i władz, który pozwolił, by sytuacja się zaogniła, nabrzmiała i w końcu eksplodowała chmurą toksycznego gazu i opadu promieniotwórczego. Autor artykułu opublikowanego w ten weekend w „The Washington Post” idzie dużo dalej, niż ja bym potrafił, by zilustrować i uświadomić czytelnikowi właśnie to przesłanie.

Kozioł ofiarny

Mówiąc prosto, świat potrzebował kozła ofiarnego i szybko znalazł go w postaci bankiera z diabelskimi rogami! Ok, ale mój śmiech, NRA itd? Po prostu, żyjemy w świecie, modelu ekonomicznym, kapitalizmie, który promuje i nagradza najsprytniejszych, najszybszych, najmądrzejszych i bezwzględnych. Wskakuj pierwszy, bądź sprytniejszy, graj ostrzej, rób to legalnie, rób to szybko i uciekaj od sztuczek, tym bogatszy dzięki swym staraniom. To właśnie model i świat, w którym żyjemy, jeśli myślisz inaczej, to szczerze mówiąc tylko się oszukujesz.

I tu wracam do kwestii tego, kto faktycznie zadaje śmierć. To nie bankier, który postępuje całkowicie niemoralnie, gwałcąc i plądrując dla własnego czystego interesu, ale moralnie niejednoznaczne, skorumpowane i całkowicie niekompetentne władze, które pozwalają, by takie praktyki kwitły, ponieważ zwyczajnie nie są w stanie (jeśli nie są niechętne, co jest prawdopodobne) nadążać za zmianami, rozumieć furtki, które same tworzą (i których nie zamykają w odpowiednim czasie), które są przyczyną większości, jeśli nie wszystkich, szkód. Nie rozumiejąc pola gry, które najwyraźniej tworzą, nadzorują i o którym wyrokują, to one wyrządzają najbardziej nieodwołalne szkody.

W ciągu teraz już pięciu lat, które minęły od upadku Lehmana, początku globalnego kryzysu finansowej i całego mnóstwa innych kamieni milowych, kilka rzeczy nie uległo zmianie. Władze nadal alarmująco niedbale dążą do stworzenia rynków uczciwych i sprawiedliwych (dowód numer jeden: nadal niekompletna zasada Volckera, która miała powstrzymać amerykańskie banki przed spekulowaniem w sposób niekorzystny dla klientów), eliminując nieetyczne, korupcyjne praktyki. Ten niewielki postęp, jaki się faktycznie dokonał, niezmiennie pozostaje w najlepszym razie daremny. Uczestnicy rynku zdecydowanie wyprzedzają krzywą regulacyjną, posiadając zasoby i środki, by najwyraźniej zawsze tak było. Kolejne nowinki technologiczne oznaczają, że rynki rozwijają się i ewoluują w sposób niemalże darwinistyczny. Mamy teraz gwałtowny najazd handlu wysokiej częstotliwości (ang. high frequency trading) i całe pandemonium, jakie się z tym wiąże, i być może jeszcze bardziej wyraźny niż dotychczas argument za tym, by zastosować prostą refleksologię.

Refleks

Rynki oraz ich uczestnicy odnoszący największe sukcesy byli zawsze nagradzani za to, że są sprytniejsi i szybsi niż sąsiad, zauważanie nowych chwilowych mód, trendów, wydarzeń itp., które mogły uczynić ich odkrywcę o wiele bogatszym dzięki tej chwili „eureki”. Teraz jednak to, co dotychczas było owocem twardych łapówek, wrodzonej inteligencji i pewnego stopnia rozwagi, teraz jest niczym więcej jak tylko refleksem. W sytuacji, gdy rynki są pokręcone i pogmatwane, i całkiem ogłupiałe, kontrola, którą banki centralne i ich rządy próbowały uzyskać, by uniknąć powtórki historii Lehmana, doprowadziło do tego, że najpierw się strzela, a pytania zadaje później (jeśli już w ogóle).

Jeśli kiedykolwiek potrzebowaliście na to dowodów, rzućcie okiem na to, jak wygląda handel w tym roku na wszystkich rynkach. Poczynając od nawisu w postaci wprowadzenia Abenomiki pod koniec zeszłego roku, po moment kulminacyjny, w którym wszyscy rzucili się do ucieczki z płonącego kina - jak w przypadku rynków wschodzących w połowie tego roku. Aby nie dać się pokonać, sprawdźcie, co się działo z amerykańskimi papierami skarbowymi, jak również z dolarem, od chwili, gdy tylko wspomniano o ograniczaniu luzowania ilościowego. A co z tymi wszystkimi bazookami, wyprodukowanymi, ale nie odpalonymi przez EBC. Wyliczankę z pewnością można by kontynuować. Chodzi o to, że zamiast faktycznie myśleć o wydarzeniu, zmianie polityki itp., ich następstwach i reperkusjach, rynek po prostu działa, w dodatku z prawdomównością dotychczas niespotykaną. Mentalność stada jest ostra i śmiercionośna, i tak naprawdę tylko ci, którzy mają ogromne rozmiary i towarzyszący temu wpływ na rynek, zbierają większość korzyści.

Zasady może się „zmieniły”, ale z pewnością nie zmieniło się postępowanie. Może najbardziej żałosne z tego wszystkiego jest to, że te wydarzenia sprzed pięciu lat nie zrobiły nic więcej jak tylko wyostrzyły mordercze instynkty, odruchy, które zawsze były dziedzicznie obecne w wielkich białych łowcach rynkowych.

Wskakuj, wyskakuj, wpierw strzelaj, potem pytaj (jeśli w ogóle), rób to szybko, bierz swą nagrodę. Panie i panowie, oto rynek po upadku Lehman Brothers.

>>> Czytaj także: 5 rocznica upadku Lehman Brothers: jak wygląda świat po kryzysie finansowym?