Jeden z polskich superbogaczy powiedział kiedyś, że najlepszy sposób, by zostać miliarderem, to odpowiednio wybrać sobie... rodziców. I trzeba przyznać, że miał chyba sporo racji.

Takie wrażenie można odnieść, przypatrując się dyskusjom, które toczą się obecnie w wielu krajach bogatego Zachodu. Weźmy choćby taką Amerykę, która właśnie uświadomiła sobie, że w ostatnich 30 latach rozpiętości dochodowe zwiększyły się tam do nienotowanych rozmiarów. Aby unaocznić konsekwencje takiego stanu rzeczy, były doradca ekonomiczny prezydenta Obamy Alan Krueger przedstawił kiedyś w Kongresie bardzo sugestywny wykres – krzywą Wielkiego Gatsby’ego. Gatsby to – jak wiadomo – tytułowy bohater powieści Francisa Scotta Fitzgeralda z 1925 r. i ucieleśnienie amerykańskiego snu o awansie społecznym. Awansie, który dziś nie byłby już pewnie możliwy. Bo jak pokazał za pomocą swojej krzywej Krueger, im wyższy poziom nierówności, tym mniejsza szansa na to, że można zaliczyć spektakularny wzlot. Pojedyncze przypadki oczywiście będą się zdarzały, ale en masse to zupełnie wykluczone.

Jeszcze dalej poszedł niedawno szkocki historyk gospodarki Gregory Clark. Napisał bowiem książkę pod tytułem „The Son Also Rises: Surnames and the History of Social Mobility”. Pokazał w niej, że jeśli prześledzić losy różnych nazwisk w ostatnich kilkuset latach, łatwo dostrzeżemy zadziwiającą zgodność. To znaczy, że Smithowie z 1814 r. i 2014 r. zazwyczaj zajmują na drabince społecznej podobne miejsce. A status społeczny jest po prostu dziedziczony. Jaki ojciec, taki syn.

Ta obserwacja niezbyt dobrze wróży oczywiście rodzinom znajdującym się na dole społecznej drabinki. Ale brak międzypokoleniowej mobilności może mieć również negatywne skutki dla rodzin o wyższym statusie. Do takich wniosków doszli z kolei w swojej najnowszej pracy ekonomiści Andrew Clark (London School of Economics) i Emanuel D’Angelo (politechnika w Ankonie). Opierali się oni na ankietach przeprowadzanych regularnie wśród Brytyjczyków przez tamtejsze służby społeczne. Pierwszy wniosek, do którego doszli badacze, był następujący. Poziom subiektywnego zadowolenia z życia nie zależy tylko od naszej własnej sytuacji materialnej i społecznej. Jeśli więc w praktyce postawimy obok siebie dwie osoby o takich samych dochodach i tak samo satysfakcjonującym zajęciu, to zazwyczaj o tym, kto jest szczęśliwszy, decydują... rodzice. Bardziej zadowoleni są mianowicie ci, którzy robią rzeczy bardziej rozwijające i lepiej płatne niż ich tata i mama. A ci, którzy zajmują się tym samym co protoplaści, są już mniej szczęśliwi. Przykład. Jeśli dobrze płatne stanowisko menedżera w banku przypadnie osobie, której ojciec był również dobrze opłacanym bankowcem, taka praca uszczęśliwi go mniej niż kogoś wywodzącego się, powiedzmy, z rodziny urzędników niższego szczebla. Dlaczego? To proste. Rodzice są dla każdego z nas pierwszą i naturalną grupą odniesienia. Jeśli więc pochodzimy z bogatego domu, nasze oczekiwania dotyczące standardu życia są już na starcie wyższe. I ich spełnienie jest planem minimum, a nie powodem do odczuwania uskrzydlającej dumy, że tak wiele udało nam się osiągnąć.
W kontekście tych wszystkich badań pewne jest jedno: winni są zawsze rodzice.