ikona lupy />
Flaga Republiki Ludowej Chin wisząca w Pekinie. Fot. ChameleonsEye / Shutterstock.com / ShutterStock

To z jednej strony niezbędna modernizacja szybko urbanizującego się kraju, z drugiej strony jednak świadczy to o niezrównoważeniu gospodarki, której źródła wzrostu nie przetrwają na dłuższą metę, pisze dziennikarz ekonomiczny Robert Peston w BBC News.

Obecne spowolnienie w Chinach to może być trzecia fala globalnego kryzysu finansowego, który zaczął się w latach 2007-2008 (pierwsza fala to krach na Wall Street, a druga to kryzys w strefie euro). Po upadku Lehman Brothers gwałtownie zmniejszyła się skala handlu międzynarodowego. Było to katastrofalne dla Chin, których wzrost jest uzależniony od eksportu. W czasie kryzysu przestaliśmy kupować, a fabryki w Chinach musiały bardzo zmniejszyć bądź przerwać produkcję. Wielu biednych robotników niemalże z dnia na dzień spakowało cały dobytek i wróciło na wieś. To zaniepokoiło rząd, bo groziło zerwaniem niepisanej umowy między partią komunistyczną a Chińczykami – naród poświęca swoje prawa demokratyczne w zamian za możliwość bogacenia się. Władze postanowiły więc wdrożyć program stymulujący gospodarkę: wpompowały ponad 2 biliony zł (2025 mld zł) w inwestycje infrastrukturalne i poinstruowały banki, by pożyczały pieniądze niemal do woli.

>>> Kryzys gospodarczy w Europie dzień po dniu - przedstawiamy najważniejsze wydarzenia ostatnich kilku lat. Kalendarium kryzysu finansowego

Reklama

Ta strategia w pewnym sensie zadziałała – Zachód i Japonia nie mogą się wygrzebać ze stagnacji, a wzrost Chin wrócił do poziomu 10 proc. rocznie. Ma to jednak swoją cenę.

Największy program inwestycyjny w historii

Nawet przedtem Chiny inwestowały szybciej niż jakikolwiek kraj w historii, czyli ok. 40 proc. PKB. Teraz jest to ok. 50 proc. PKB. Tyle że są to toksyczne inwestycje, bo finansowane z kredytu. Wiele prowincji i firm zadłużyło się w latach odbicia gospodarczego, bo na rynku globalnym była duża płynność, podkreśla Jim Rogers, prezes Rogers Holdings w rozmowie z portalem Business Insider. Drukowanie pieniędzy powoduje wiele zaburzeń, których skutki dotknęły również Chiny. Według Rogersa w najbliższych latach lepiej trzymać się z daleka od rynku nieruchomości, bo władze zdecydowały na ostatniej sesji plenarnej w listopadzie, że należy ochłodzić ten rynek. Jednak branże, które partia komunistyczna postanowiła wspierać, będą radzić sobie dobrze.

- Większość ludzi zdaje sobie sprawę, że mamy w Chinach boom kredytowy, ale nie wiedzą na jaką skalę – mówi BBC News Charlene Chu, analityczka Fitch. – Na początku 2008 r. wartość chińskiego sektora bankowego wynosiła 10 bilionów dolarów, obecnie wynosi między 24 a 25 bilionów dolarów. Wzrost o 14 lub 15 bilionów dolarów jest porównywalny z wielkością całego amerykańskiego sektora bankowości komercyjnej, który budowano ponad 100 lat. To znaczy, że Chiny odtworzą system amerykański w ciągu połowy dekady – tłumaczy Chu w wypowiedzi dla BBC News.

Historia pokazuje, że zapożyczanie się w takim tempie prowadzi do niewypłacalności kredytobiorców i ogromnych strat po stronie wierzycieli. Pytanie nie brzmi, czy to się stanie, ale kiedy to się stanie.

Dwie drogi Chin

Chińskie władze mają dwa wyjścia: reformy gospodarcze, które sprawią, że wzrost nie będzie napędzany długiem, ale konsumpcją wewnętrzną. Wtedy realistyczna prognoza tempa wzrostu to 4 proc. rocznie. Jednak takie tempo może nie zaspokoić chińskiego głodu pracy i wyższych standardów życia, a wtedy może dojść do protestów i zamieszek. Jim Rogers zaznacza, że wszystkie kraje i firmy, które się rozwijają, muszą zmierzyć się z problemami po drodze.

Ale co jeśli nie uda się powstrzymać kredytowego szaleństwa lub władze nie będą chciały tego zrobić? Wtedy nastąpi krach gospodarczy na taką skalę, że wstrząśnie nie tylko Chinami, ale całym światem.

>>> Chiny gonią USA, Londyn coraz niżej. Oto 10 największych potęg militarnych świata