Od jakiegoś czasu trwają negocjacje i zabiegi podpisania dokumentu, o którym niewiele się mówi w przestrzeni publicznej, ale który może przynieść wielkie straty m.in. polskim przedsiębiorstwom. Mowa o umowie handlowej UE i USA.

Rozmowy między USA a UE w sprawie podpisania Transatlantyckiego partnerstwa w dziedzinie handlu i inwestycji (TTIP) trwają, choć w końcu nawet i Komisja Europejska dostrzegła negatywne konsekwencje negocjowanego projektu umowy. To nie ostudziło jednak jej zapału: by zagłuszyć krytyków, KE rozpoczęła ofensywę uroku, próbując przekonać sceptyków, że TTIP wcale nie jest taki straszny.

Na przykład w lutym próbowano przekonać do pomysłu Polskę. W Warszawie odbyła się konferencja zorganizowana przez Polsko-Amerykańską Izbę Gospodarczą, na której pojawiło się wielu ministrów rządu Donalda Tuska, jednocześnie unijni urzędnicy zorganizowali serię spotkań i nieformalnych briefingów. Jeśli zauważycie, że polskie media niedługo zaczną chwalić TTIP, nie mówcie, że PR nie działa.

Za co krytykuje się TTIP?

Element umowy TTIP, który wywołuje najwięcej krytyki – system rozstrzygania sporów między inwestorami a państwem (ISDS) – na razie pozostaje w cieniu. Komisarz UE ds. handlu Karel De Gucht potwierdził jedynie, że ten aspekt umowy będzie przedmiotem osobnych konsultacji społecznych. Mają się one zacząć jeszcze w marcu i potrwać trzy miesiące. To dosyć krótko, jeśli weźmie się pod uwagę to, że proponowane przez stronę amerykańską rozwiązanie nadaje korporacjom status porównywalny ze statusem niepodległych. Źródło bliskie jednemu z największych w Polsce stowarzyszeń biznesowych twierdzi, że jego amerykańscy członkowie zacierają ręce w oczekiwaniu na pozwy przeciw Polsce w jednym z nowych sądów, które zostaną stworzone dla rozstrzygania sporów handlowych w ramach ISDS.

Reklama

Komisarz De Gucht nie do końca jest szczery, kiedy mówi o tym, że podobne rozwiązanie jest właściwe wszystkim umowom w dziedzinie inwestycji i handlu. To rzeczywiście prawda, ale tylko dlatego że wiele państw nie ma właściwych instytucjonalnych rozwiązań do rozstrzygania sporów z prywatnymi firmami, ponadto, jak ostatnio przyznał jeden z wysokiej rangi przedstawicieli urzędu Komisarza, dzieje się tak zwykle w przypadku asymetrycznej relacji władzy. W Europie mamy sprawnie działające niezawisłe sądy, które mogą rozstrzygać wszystkie spory gospodarcze, dlatego osobny system prawny nie jest nam potrzebny. Celem ISDS (i szerzej TTIP) nie jest jednak rozwiązywanie sporów między stronami, tylko narzucenie ideologii rynkowej całemu społeczeństwu. Wygląda na to, że KE nie rozumie zaniepokojenia społecznego, które tak dobrze wyraził Michael Sandel z Harvardu w książce „Czego nie da się kupić za pieniądze – moralne ograniczenia rynku”. Przynajmniej nasi kuzyni zza oceanu są bardziej uczciwi, mówiąc, że ISDS służy przede wszystkim narzucaniu państwom rynkowej dyscypliny. Niestety, Gucht już podjął decyzję w sprawie systemu rozstrzygania sporów między inwestorami jeszcze przed konsultacjami. Mówiąc o zamiarze ich przeprowadzenia, podkreślił: „Wciskamy tylko pauzę, jeśli chodzi o ISDS”.

Większość korzyści zgarną Stany Zjednoczone

Skoro mówimy o Karelu De Guchcie, to zabawnie było oglądać jego męki podczas niedawnego telewizyjnego wywiadu na temat korzyści, które nowa umowa z USA przyniesie Unii. Komisarz ewidentnie nie zdawał sobie sprawy z tego, na ile będą one znikome, zwłaszcza że badania na ten temat (dla tych, co znają się na ekonomice: we wszystkich używano modelu CEG) zostały zakwestionowane przez Jagdisha Bhagwatiego z Uniwersytetu Columbia, szanowanego w świecie ekonomistę i znanego zwolennika wolnego handlu. Oczywiste jest, że na TTIP najwięcej zyska strona amerykańska.

Nawet w najbardziej optymistycznym badaniu, przeprowadzonym przez Fundację Bertelsmanna, korzyści dla Europy są nieznaczne: wzrost zatrudnienia w granicach błędu statystycznego i skromny wzrost PKB na poziomie 0,05 proc. w skali roku. A to wszystko pod warunkiem pełnego zastosowania wszystkich warunków umowy. Na koniec autor tego raportu stwierdza, że korzyści z TIPP nie rozkładają się równomiernie dla obu stron. Czy naprawdę wierzycie, drodzy czytelnicy, że Airbus kiedykolwiek wygra znaczący kontrakt dla Pentagonu? Możecie marzyć dalej (w 2008 r. Airbus zdobył wartą aż 35 mld dol. umowę na dostarczenie amerykańskiej armii 179 latających tankowców. Wynik przetargu został oprotestowany przez Boeinga, który ostatecznie przejął zamówienie, choć jego oferta była mniej korzystna. Pojawiły się wówczas spekulacje, że to efekt nacisku władz, które chciały w ten sposób wpompować pieniądze w rodzimą firmę, od kilku lat przeżywającą spore problemy – red.).

Co Polska może stracić na umowie TTIP?

A jakie są potencjalne korzyści i zagrożenia dla Polski płynące z TTIP? Wasz rząd uważa, że rolnictwo może na umowie nawet zyskać dzięki wzmożonej ochronie związanej z oznakowaniem pochodzenia towarów. Jednak uważam, że władze nie doceniają możliwych negatywnych skutków nie tylko dla rolnictwa, lecz także dla całej polskiej gospodarki. Tanie pasze na bazie genetycznie modyfikowanych zbóż i szerokie stosowanie w USA różnorakich środków przyśpieszających wzrost może mieć tragiczne skutki dla stosunkowo małych polskich gospodarstw.

To trochę jak wychodzenie naprzeciwko czołgom ze strzelbami (wiem, że to szlachetna polska tradycja, ale to nie jest do końca rozsądne). Ponadto rozszerzenie praw własności intelektualnej i wzmożona ochrona praw korporacji w niczym nie pomogą polskim przedsiębiorstwom, a nawet mogą ograniczyć ich możliwości rozwoju. Już teraz przedstawiciele biznesu mówią, że poza międzynarodowymi korporacjami nikt nie jest zbytnio zainteresowany podpisaniem TTIP.

Airbus nie istniałby, gdyby TTIP działał wcześniej

Komisja Europejska, kładąc tak wielki nacisk na TTIP, nie zauważa kosztów alternatywnych związanych z innymi sposobami wspierania wzrostu gospodarczego w Europie niż uległość wobec Konsensusu Waszyngtońskiego (doktryna gospodarcza USA – red.) Porównajcie skromne zalety TTIP z możliwościami, które mogłoby dać zniesienie ograniczeń wewnątrz 500-milionowego unijnego rynku lub Partnerstwo Wschodnie i ustalenie normalnych stosunków handlowych z Azją. Trzeba pamiętać, że ponad 99 proc. europejskich przedsiębiorstw to małe i średnie firmy zatrudniające mniej niż 250 pracowników i z obrotami poniżej 50 mln euro. Tylko 8 proc. z nich uczestniczy w handlu zagranicznym wewnątrz UE i zaledwie 5 proc. ma filie lub posiada udziały w przedsiębiorstwach joint venture za granicą. Potencjał wzrostu na rodzimym rynku jest ogromny. Airbus jest całkowicie europejskim projektem, który byłby niemożliwy do zrealizowania, gdyby wtedy istniała TTIP w jej obecnym kształcie.

Po co zatem tak promuje się umowę, która tylko konsoliduje władzę już praktycznie monopolistycznych korporacji, może pogłębić nierówności społeczne dzięki negatywnemu wpływowi na większość europejskich przedsiębiorstw i daje bardzo ograniczone korzyści, jeśli w ogóle daje jakiekolwiek, obywatelom UE? Źródła bliskie negocjacji dostarczyły mi wytłumaczenie. Uważa się, że dzięki globalizacji centrum światowej władzy przemieszcza się na Wschód. TTIP to próba utworzenia, póki nie jest za późno, dominującego paradygmatu w światowym handlu, w którym dominującymi gospodarczymi potęgami będą Chiny, Indie i inne podobne kraje z odmiennym postrzeganiem natury i zobowiązań kapitału. Ma znaczenie również duma komisarza Karela De Guchta, któremu schlebia rola twórcy matki wszystkich umów w dziedzinie handlu i inwestycji, nawet jeśli jej negatywne skutki przeważają potencjalne korzyści dla Polski i Europy.

ikona lupy />
Prof. Tim Clapham, psycholog ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim. Fot. Wojciech Górski / Forsal.pl