Około 2,5 proc. – tyle wynosiło w styczniu i w lutym średnie oprocentowane depozytów gospodarstw domowych. To najmniej, odkąd NBP zbiera takie dane – czyli od początku 2004 r. Tym samym lepiej wydawać, niż oszczędzać.

– To, co dziś oferują banki klientom, nie jest atrakcyjne. Przy tak niskim oprocentowaniu skłonność do lokowania pieniędzy na dłużej wyraźnie spada – mówi Michał Sadrak, analityk Open Finance.

Z danych NBP wynika co prawda, że wartość depozytów wzrasta, ale coraz wolniej. W lutym Polacy trzymali w bankach prawie 566 mld zł, o 6 proc. więcej niż rok wcześniej. Przed rokiem depozyty przyrastały w 8-proc. tempie. Jednocześnie mieliśmy gigantyczny spadek odsetek wypłacanych od tych depozytów. W lutym 2013 r. banki wypłaciły gospodarstwom domowym ponad 4,6 mld zł. W lutym tego roku było to już niewiele ponad 3 mld zł, a w więc o około 35 proc. mniej.

Teoretycznie część oszczędzających może teraz ruszyć na poszukiwanie alternatywnych form lokowania pieniędzy. Takim naturalnym zamiennikiem są fundusze inwestujące w obligacje i na rynku pieniężnym. Problem w tym, że ten typ inwestycji jest bardziej ryzykowny od lokat, a wcale nie gwarantuje dużo większych zysków. Według ostatnich danych Analiz Online stopa zwrotu z funduszy gotówkowych z ostatniego roku to 5 proc. A z ostatniego półrocza to już 2,7 proc. Zresztą według danych zebranych przez Izbę Zarządzających Aktywami i Funduszami w lutym fundusze gotówkowe i rynku pieniężnego zaliczyły odpływ klientów – po raz pierwszy od grudnia 2012 r.

Reklama

>>> Polecamy: Polacy rzucili się na mieszkania. MdM napędza sprzedaż deweloperom

Druga opcja: zdecydować się na większe ryzyko i kupić akcje albo jednostki funduszy inwestujących w akcje. Jarosław Sadowski, analityk firmy Expander, mówi, że pewnie część inwestujących wybierze ten wariant.

– Problem w tym, że wiele osób zaczyna ryzykownie inwestować, gdy najlepszy moment na to już minął. Mamy za sobą kilka dobrych lat hossy. Obawiam się, że decyzje o przenoszeniu pieniędzy z lokat na parkiet zapadną, gdy trend na giełdzie się odwróci – mówi Sadowski.

Oszczędzanie do tej pory dla wielu ekspertów było fetyszem. Dzisiaj uważają, że tak naprawdę oszczędzający nie mają dużego wyboru. Piotr Bujak, ekonomista Banku Nordea, twierdzi, że większość tych, którzy trzymają pieniądze w bankach, nie lubi ryzyka. – Oferta banków i – szerzej – całego rynku kapitałowego to raczej zachęta do tego, żeby wydawać dziś nowo zarobione pieniądze. Sytuacja więc bardziej sprzyja wzrostowi konsumpcji niż oszczędności – mówi.

W wydawanie pieniędzy przez gospodarstwa domowe bardziej niż w ich oszczędzanie wierzy też Rafał Benecki, główny ekonomista Banku ING. Jego zdaniem będzie to wynikać z coraz większego poczucia bezpieczeństwa wśród konsumentów.

– Wcześniej, jeśli nawet mieliśmy wzrost dochodów, to jego przełożenie na konsumpcję było słabe. Konsumenci cały czas obawiali się np. utraty pracy. To powodowało, że skłonność do oszczędzania była wysoka, mimo coraz gorszych warunków oszczędzania – mówi ekonomista.

Duża część specjalistów sądzi podobnie: bez dodatkowych zachęt konsumenci będą mieli coraz mniej powodów, by zwiększać oszczędności (odpadnie np. motywacja, by gromadzić zaskórniaki na czarną godzinę). Tymczasem ich dochody rosną – w marcu płace w przedsiębiorstwach wzrosły o 4 proc. Eksperci liczą też na coraz większą liczbę etatów w firmach. Choćby dlatego, że już w danych za IV kw. ubiegłego roku było widać wzrost inwestycji w firmach (o 1,3 proc. po zaledwie 0,6-proc. wzroście kwartał wcześniej). Zwiększanie dzięki inwestycjom możliwości produkcyjnych będzie musiało wywołać wzrost popytu na pracę. Ekonomiści mają przy tym nadzieję na coraz większą konkurencję między przedsiębiorcami w zabiegach o specjalistów – co dodatkowo będzie musiało przełożyć się na wzrost płac.

Zresztą sami przedsiębiorcy już deklarują w badaniach – np. PMI – że będą zatrudniać. A w ostatnich danych Ministerstwa Pracy widać wyraźny wzrost liczby ofert pracy, jakie właściciele firm składają w urzędach pracy. W marcu było ich 107 tys. o 18 tys. więcej niż przed rokiem.

Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium, zwraca uwagę, że coraz mniejszy strach Polaków przed wzrostem bezrobocia widać np. w badaniach GUS. Wskaźnik przyszłego bezrobocia wzrósł w marcu z minus 36,3 pkt do minus 32,4 pkt. Lepiej też wypada ocena bieżącej sytuacji finansowej (poprawa do minus 18 pkt z minus 19,8 pkt). Idzie to w parze z coraz gorszymi ocenami oszczędzania pieniędzy w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy: indeks pogorszył się do minus 32,1 pkt, o 2,1 pkt proc. A zatem hulaj dusza, piekła nie ma.

>>> Zobacz też: Inflacja – pożeracz emerytalnych oszczędności