Brytyjski premier David Cameron stara się zażegnać kryzys, jaki wywołał składając Szkotom obietnice autonomii, bez pytania o zdanie swoich własnych posłów. W wiejskiej rezydencji premiera w Chequers pod Londynem spotkają się z nim przywódcy różnych skrzydeł w Partii Konserwatywnej. Każde z nich ma inny pogląd na konsekwencje zapowiadanych reform konstytucyjnych, które premier chce rozszerzyć również na Anglię.

Obietnice, pod którymi podpisali się zgodnie liderzy wszystkich trzech głównych partii brytyjskich - konserwatystów, labourzystów i liberałów - doprowadziły we wszystkich z nich do wewnętrznych sporów. Kością niezgody jest obiecanie Szkotom jednocześnie szerokich uprawnień fiskalnych i budżetowych, a zarazem utrzymanie formuły wyższego finansowania z budżetu centralnego - mniej więcej o 2 tysiące funtów rocznie na każdego mieszkańca.

>> Czytaj też: Nie tylko Szkocja. Zobacz, jakie europejskie regiony żądają niepodległości

Znaczna część angielskich posłów wszystkich partii nie zechce dać Szkotom pieniędzy w ciemno, żeby sami dzielili je sobie jak chcą, nie pytając o zgodę reszty podatników. Premier Cameron obiecał więc w piątek, że wszystko, co uzyska Szkocja, otrzymają też Walia, Irlandia Północna, a przede wszystkim Anglia, która jako jedyna nie ma dotąd żadnych elementów samorządu. Miałoby to nastąpić równolegle z reformą w Szkocji, a więc błyskawicznie, w najbliższym półroczu.

Reklama

Ale Cameron nie skonsultował tego z kolei z liderami pozostałych wielkich partii, wywołując niebywały zamęt konstytucyjny. Dziennik "Daily Telegraph" apeluje więc do polityków słowami słynnego rozkazu Lorda Nelsona spod Trafalgaru: "Anglia oczekuje, że każdy spełni swój obowiązek".

>>> Czytaj też: Moskwa zabroniła sprowadzania żywności. Teraz Rosja tego żałuje albo się boi