Najwyższa pora, by przyznać, że kontradyktoryjny proces karny pasuje do obyczajów w naszym wymiarze sprawiedliwości jak pięść do nosa. Prokurator generalny, z którym nowy minister zakopuje właśnie topór wojenny, kontestuje te zmiany od samego początku.

Wymagałyby bowiem od prokuratury ogromnego wysiłku. Posłowie wyczuwają te nastroje i – piszemy dziś o tym w Gazecie Prawnej – przywracają sądom taki poziom aktywności w procesie, do jakiego są przyzwyczajone od dziesięcioleci. Wszystkim chodzi o to, by było tak, jak jest: prokurator przysypia, bo i tak nie zna sprawy. Sąd nie udaje, że jest bezstronny, lecz morduje się, żeby znaleźć dowody, które proces popchną naprzód. Podsądny zaś ma niemal pewność, że zostanie skazany, bo w 98 przypadkach na 100 sądowi udaje się uratować akt oskarżenia.

Tylko – błagam – powiedzmy to wprost, póki jest jeszcze czas. Nie pudrujmy wielkiej rewolucji po to, by była jak najbardziej podobna do ancien regime’u.