W inwersji podatkowej chodzi o ograniczanie przez firmy kosztów podatkowych możliwe dzięki globalizacji i swobodzie przepływu kapitałów. Podstawowa stawka podatku dochodowego naliczanego od zysków przedsiębiorstw (CIT) wynosi w USA 35 proc. i należy nominalnie do najwyższych na świecie. Skłania to podatników do wybiegów i uników, a jednym z nich jest przenoszenie i zatrzymywanie zysków za granicą. Według agencji Bloomberg przez ostatnie 25 lat z mechanizmu inwersji podatkowej skorzystało w USA około 50 firm. Nie były to ułomki, więc fiskusa bolało.

Z perspektywy przedsiębiorstw gra jest warta świeczki, bowiem licząc bez banków, 1,7 tys. amerykańskich firm trzymało w 2013 r. za granicą aż 1,5 bln dol. w gotówce, niemal dwa razy więcej niż w 2008 r. Taki właśnie szacunek przedstawiła agencja S&P.

Sprowadzenie tych pieniędzy do kraju oznaczałoby dla firm konieczność podzielenia się nimi z amerykańskim urzędem podatkowym, choćby nawet były to zyski już raz opodatkowane poza USA. Zasada ogólna jest bowiem taka, że po sprowadzeniu gotówki trzeba dopłacić IRS – różnicę między zagraniczną a amerykańską stopą CIT. Firma eBay zgromadziła poza Stanami Zjednoczonymi około 14 mld dol. Teraz chce ściągnąć 9 mld do domu, ale po tej operacji zostanie jej tylko 6 mld. 3 mld dol. zabierze państwo.

Przedsiębiorcy bronią się zatem, jak tylko mogą. Wymownego przykładu dostarcza Apple, firma bogata przecież niczym lidyjski Krezus. Jej zamorskie spółki-córki mają na kontach (dane z wiosny 2014 r.) 132,2 mld dol. wolnych środków. Mimo tak olbrzymich pieniędzy do dyspozycji zarząd giganta z Cupertino uciekł się w kwietniu 2014 r. do zaciągnięcia pożyczki w formie obligacji sprzedanych za 12 mld dol. W 2013 r. Apple Inc. pożyczyła z rynku 17 mld dol., bo odsetki wprawdzie kosztują, ale mniej, niż trzeba by oddać w formie podatku od zysków wypracowanych za granicą. Cały artykuł na ten temat można znaleźć tutaj.

Reklama