Ale komunikaty, które do nas docierają nie są jednoznaczne. Raz od części ekspertów od obronności słyszymy, jak przy okazji środowego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, że w razie konfliktu musielibyśmy sobie jako kraj poradzić sami. Innym razem jesteśmy uspokajani, że w razie czego powinniśmy się czuć bezpieczni jako członek NATO.

W razie czego? - pewnie zastanawia się wielu takich jak ja, którzy wprawdzie mają głęboko wyryty w sercu i w głowie etos walki o wolność, ale nigdy broni w ręku nie trzymali i mają świadomość, że patriotyzm dzisiaj mierzy się inną miarą. Poza tym kto dziś wierzy, że groźba otwartego konfliktu jest realna? Kto wierzy, że miliardy wydawane na wojsko w razie czego pozwolą nam się obronić?

Rzymianie mawiali: chcesz pokoju, szykuj się do wojny. I jakkolwiek schizofrenicznie by to nie brzmiało, ta maksyma nadal się sprawdza, szczególnie jak ma się po sąsiedzku państwo o mocarstwowych ambicjach, rządzone przez nieobliczalnego przywódcę. Inna rzecz, żeby te miliardy, które idą na armię z naszych kieszeni wydawać z sensem.