Założyciel sieci Alnatura wypowiedział wojnę oficjalnej legendzie, że ekożywność jest droższa niż ta produkowana przemysłowo. Jeśli wygra, jego fortuna jeszcze się powiększy.
Goetz Rehn prowadzi intensywną kampanię informacyjną, za pomocą której chce przekonać Niemców do tego, że ceny żywności kłamią, bo w przypadku tej produkowanej masowo nie zawierają wielu ponoszonych przez społeczeństwo kosztów ubocznych. Ekolog ma w tym swój cel. W końcu założona przez niego sieć handlowa należy do największych niemieckich i europejskich spożywczych ekomarek.
Wyobraźmy sobie, że wyeliminowane zostają subwencje rolne. Albo że dodamy do cen żywności wszystkie ukryte koszty jej wytworzenia. Zatrutą wodę, którą trzeba potem uzdatniać, dwutlenek węgla wyemitowany do atmosfery, wydatki na późniejsze leczenie konsumentów związane z faszerowaniem zwierząt antybiotykami...
– Każdy klient mógłby się nieźle zdziwić. Bo nagle okazałoby się, że ekologiczna żywność wcale nie jest droga. I wtedy moglibyśmy dopiero zacząć mówić o prawdziwej konkurencji – przekonuje 64-letni biznesmen. Rehn liczy, że jego medialna ofensywa wpłynie na zmianę postaw konsumenckich nie tylko wśród bogatszej części niemieckiego społeczeństwa. Tych klientów już ma. Chciałby ze swoimi ekoproduktami dotrzeć również do biedniejszej części społeczeństwa, która mając do wyboru ekojajka od szczęśliwych kur i dwukrotnie tańsze z chowu klatkowego, wybiera te drugie. Zdaniem Rehna tak być nie musi.
Reklama
Niemieckie media są w ocenie krucjaty szefa Alnatury podzielone. Spora część go popiera. Założona 30 lat temu Alnatura Produktions und Handels GmbH to imponujący sukces. Z początkowego pomysłu na sieć wegetariańskich barów samoobsługowych wyszło wprawdzie niewiele. Udał się jednak inny biznesowy patent. W 1986 r. Rehn zaczął sprzedawać ekoprodukty na specjalnych stoiskach wewnątrz niemieckich supermarketów o nazwie tegut... i drogerii dm. A kilka lat później Alnatura zaczęła zakładać własne sklepy. Dziś ich liczba dochodzi do stu. Firma wychodzi również poza niemiecki rynek. Jest już w Szwajcarii, a jej przedstawiciele uważnie obserwują, kiedy popyt na ekożywność wzrośnie w innych krajach sąsiedzkich. W tym u nas.
Branża, w której działa Rehn, jest bardzo specyficzna. Cena nie jest podstawowym kryterium określającym konkurencyjność. Od biedy można powiedzieć, że liczy się jakość. Ale i to kategoria trudna do zmierzenia. Bo liczy się coś jeszcze. Coś nieuchwytnego. To pewnego rodzaju reputacja pozwalająca klientom wierzyć, że akurat to eko jest naprawdę eko. Rehn od początku budował więc swoją sieć w oparciu o silne przesłanie etyczne. Sam afiszował się jako zdeklarowany wyznawca antropozofii, czyli ezoterycznego ruchu spopularyzowanego sto lat temu przez austriackiego filozofa Rodolfa Steinera zakładającego, że człowiek powinien na wszelkie sposoby bronić się przed zgubnym wpływem materialistycznej cywilizacji. Model biznesowy Alnatury dobrze się w to przesłanie wpisywał.
Jak to jednak często bywa, każdy idealizm budzi podejrzenia co do szczerości intencji. I to jest zarzut, który Alnaturze często stawiają krytycy, np. związani z lewicą. Tak było, gdy kilka lat temu pracownicy Alnatury ujawnili, że ich firma jest wobec nich mało... idealistyczna. Że płace są niskie, działalność związkowa niemile widziana, a warunki pracy pozostawiają wiele do życzenia. Wybuchła medialna awantura, a firma zapowiedziała, że się poprawi. Nie minęło jednak wiele czasu, a wobec Rehna pojawiły się kolejne zarzuty. Tym razem ze strony organizacji ekologicznych oraz rolników. Chodziło o to, że firma oferowała w swoich sklepach ekologiczne jabłka pochodzące z... Argentyny. Czy jabłko, które musi przelecieć tysiące kilometrów, może być jeszcze eko? – pytali krytycy.
To dlatego przyszłość Rehna i jego firmy jest taka ciekawa. Stawia bowiem wiele ciekawych pytań o sens i wewnętrzne sprzeczności tkwiące w ekologicznym biznesie. A ich przezwyciężanie może być bardzo pouczające dla potencjalnych naśladowców.
BIZNES FACE TO FACE: Sylwetki innych znanych przedsiębiorców na twarzebiznesu.pl