Od stycznia 2014 r. Serbia jest oficjalnym kandydatem do Unii Europejskiej. Przewidywany na siedem lat proces negocjacyjny nie będzie w jej przypadku formalnością, bo mówimy o kraju z niewydajną, przestarzałą gospodarką i nieprzystającym do europejskich standardów ustawodawstwem. Każdy zgłaszający akces do UE kraj musiał się zmierzyć z koniecznością głębokich reform, więc zadanie wykonalne. W Serbii sytuacja jest trudniejsza, bo brakuje powszechnej zgody na związanie się z Unią. Z jednej strony ówczesny premier Ivica Daczić określił przyjęcie dokumentów otwierających drogę do starania się o członkostwo jako „najważniejsze od zakończenia II wojny światowej dla Serbii wydarzenie, które określa nowy strategiczny kierunek”, z drugiej – prorosyjska orientacja wśród obywateli i polityków najwyższych szczebli jest tak wyraźna, że momentami trudno zrozumieć, w co (i po co) Belgrad tak naprawdę chce grać z Brukselą.

Zanim Serbia stanie się pełnoprawnym członkiem Unii, musi zostać rozwiązany problem Kosowa (dla porządku warto dodać, że Serbia nie jest jedynym krajem, który nie uznał jego państwowości, także niektóre państwa UE nie zaakceptowały jego samodzielności). Wprawdzie w 2013 r. premierzy obu państw podpisali porozumienie o normalizacji stosunków, od którego Bruksela uzależniała rozpoczęcie procesu negocjacyjnego, jednak do prawdziwej normalizacji stosunków droga wciąż jest daleka.

Umowa w zamian za reformy

Reklama

20 listopada 2014 r. została wreszcie podpisana długo oczekiwana umowa między Serbią a Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Jej wartość określa się na około 1,2 mld euro. W zamian za udzielenie kredytu Serbia zobowiązała się zredukować deficyt z obecnych z obecnych 8 proc. do 4,25 proc. w 2016 roku, co ma nastąpić przede wszystkim dzięki cięciom dotacji dla nieefektywnych przedsiębiorstw oraz zmniejszeniu emerytur i wynagrodzeń w sferze budżetowej.

Aby te liczby nie pozostały wyłącznie w sferze planów, rząd musi być przygotowany na prowadzenie mądrej polityki i unikanie pozornie łatwych, lecz bardzo kosztownych rozwiązań, by nie powtórzyć historii z lutego 2012 r. Fundusz zamroził wtedy realizowaną umowę o kredycie standby na 1 mld euro, gdyż Belgrad nie potrafił zahamować wzrostu swojego zadłużenia. Czy tym razem się uda? Na pewno obie strony są lepiej przygotowane.

Fundusz wypunktował okoliczności, które mogą poważnie utrudnić realizację celu. Po pierwsze wymierne straty spowodowała największa od dziesięcioleci powódź, która nawiedziła kraj w maju. Szacunki z pierwszych tygodni po tragedii, w której życie straciło 51 osób (w Bośni i Hercegowinie ofiar było 20) mówiły o stratach rzędu 1,5 mld euro. Szczególnie ucierpiały rolnictwo, górnictwo i elektroenergetyka. Dzięki szybkiej reakcji innych państw, które wsparły Serbię finansowo, możliwe było sprawne usunięcie części skutków tej katastrofy, odbudowa zniszczonej infrastruktury będzie jednak wymagała dalszych środków. Kolejnym wyzwaniem na drodze do niższego deficytu i wzrostu PKB jest bezrobocie, które obecnie wynosi około 20 proc. Dramatycznie wygląda zwłaszcza sytuacja ludzi młodych – na początku stycznia 2013 r. bez pracy pozostawało 51 proc. osób w wieku 15–30 lat. Bezrobocie wprawdzie stale spada, ale w niewystarczającym tempie.

Fundusz oczekuje, że Serbia zdecyduje się na ograniczenie płac w sektorze publicznym, zrestrukturyzuje mało wydajne przedsiębiorstwa, poprawi ściągalność podatków i usprawni działanie administracji. Lista jest długa i obejmuje praktycznie całościową reformę gospodarki; zdaje się jednak, że Belgrad rozumie powagę sytuacji i będzie współpracować w wykonaniu planu. Obok zapowiedzi zmniejszenia emerytur i wynagrodzeń w sferze budżetowej oraz uchwalenia nowego prawa upadłościowego podjęła się również przeprowadzenia dużej prywatyzacji.

ikona lupy />

>>> Czytaj dalszą część teksty w serwisie "Obserwator Finansowy"