Demokracje oparte o religie chrześcijańskie wyprzedziły gospodarczo i kulturowo resztę świata. Przypadek? A może jest coś w kulturowym „oprogramowaniu” Zachodu, co lepiej służy ludziom niż „oprogramowanie” islamu? - pyta Jay Ogilvy z ośrodka Stratfor.

Ataki na magazyn „Charlie Hebdo”, a także reakcje ulicy i prasy na te wydarzenia sprawiają, że ma się ochotę powrócić do nieco już zakurzonej książki Samuela Huntingtona z 1996 roku pt.: „The Clash of Civilizations and the Remaking of World Order” (w Polsce wydanej w 1997 roku pt.: "Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego" – przyp. tłum.). Pomimo krytyki, jaką wywołały książka Huntingtona i jego wcześniejsze artykuły z "Foreign Affairs" z 1993 roku, ostatnie wydarzenia zdają się sugerować, że słowa amerykańskiego politologa okazały się prorocze. Czy rzeczywiście?

Nie mam zamiaru negować znaczenia religii i kultury jako czynników geopolitycznych, będę natomiast argumentował, że ważniejsze niż zderzenia różnych cywilizacji jest zderzenie w ramach każdej z wielkich cywilizacji. Zderzenie to ma miejsce pomiędzy tymi, którym „się udało” (those, who made it), a tymi, co „zostali w tyle” (left behind). Dokładne znaczenie tych określeń wyjaśnię później.

Zanim zacznę swój wywód, muszę ostrzec, że mój punkt widzenia jest dość subtelny. Wobec tego w imię większej jasności, pozwolę sobie powiedzieć najpierw, o co mi nie chodzi. Otóż nie twierdzę, że islam jako taki jest religią „wsteczną”, zacofaną. Nie zgadzam się z Samem Harrisem, który w programie Real Time with Bill Maher w październiku 2014 stwierdził, że Islam jest matką złych pomysłów. Nie twierdzę także, że wszystkie religie są sobie równie, albo że kultura nie ma znaczenia. W esejach z pracy pt.: „Culture Matters” (Kultura ma znaczenie – przyp. tłum.), które współredagował Samuel Huntington, dowodzi się, że różne kultury dają różne przewagi konkurencyjne w zakresie konkurencyjności gospodarki. Eseje te napisano w oparciu o fundament kluczowej pracy Maxa Webera z 1905 roku pt.: „Etyka protestancka i duch kapitalizmu”.

„Tylko brzydki zapach rasy sprawił, że badacze nie zdecydowali się na dalsze badanie powiązań pomiędzy kulturą a wynikami gospodarczymi” – napisał na pierwszej stronie „Culture Matters” harwardzki historyk David Landes.

Reklama

>>> Polecamy: Powrót granic i państw narodowych. Zobacz, jaka przyszłość czeka Unię Europejską

Ci, którym się udało

Kwestia przewag konkurencyjnych lub obciążeń, które wynikają z określonej kultury, tak samo, jak nasze życie – wraz z nastaniem nowoczesności i globalizacji jest i staje się coraz bardziej skomplikowana.

Widzimy się dziś wzajemnie w takim stopniu, w jakim nie było to możliwe we wcześniejszych wiekach. Dzięki podróżom, telekomunikacji czy wszechobecnym i tanim mediom, każdy z nas jest bardziej niż kiedykolwiek w historii świadomy istniejących na świecie różnic kulturowych. To akurat jest oczywiste, ale już znacznie mniej oczywista jest kwestia społecznych i psychologicznych konsekwencji nieuniknionych porównań, do których zapraszają nas obecne czasy: jak mierzyć i porównywać między sobą zarówno jednostki jak i całe cywilizacje?
We współczesnym świecie dorastanie i rozwój indywidualnego człowieka, które po części powiązane są z kulturą, stają się coraz ważniejsze. Jeśli spojrzymy na pojedyncze życie ludzkie jak na określony odcinek – tak jakby ścieżka rozwojowa od niemowlęctwa do dojrzałości stanowiła pewien dystans – to postęp, jaki dokonał się w ciągu ostatnich tysiącleci, oddalił moment dojrzałości.

Po prostu dziś zajmuje nam więcej czasu, aby nauczyć się umiejętności niezbędnych, aby być dorosłym. Oczywiście w epoce kamiennej nasi przodkowie musieli posiąść zdolności, których nam brakuje, ale nie musieli oni rozliczać się z podatku dochodowego czy szukać ubezpieczeń na życie.

Postmodernistyczni myśliciele krytykują ideę postępu i być może faktycznie potrzebujemy koncepcji, która byłaby prawdziwie pluralistyczna. Wciąż jednak niewątpliwie jesteśmy w stanie wskazać określone przejawy ludzkiego postępu, a co więcej – możemy je zmierzyć. Weźmy pod uwagę choćby statystyki demograficzne, takie jak waga noworodków, ich wzrost, długowieczność, skala ubóstwa czy poziom analfabetyzmu. Mówiąc wprost – my ludzie przeszliśmy już długą drogę.

Te historyczne osiągnięcia mają jednak swoją cenę. Nie jest bowiem łatwo opanować tę złożoną strukturę, którą nazywamy współczesną cywilizacją, z jej budynkami i instytucjami, z jej kulturą, historią, nauką i prawem. Dziecko tym bardziej nie jest w stanie tego zrobić. Dzieci, które rodzą się dziś, są w sensie biologicznym bardzo podobne do tych, które rodziły się 10 tys. lat temu. Ewolucja biologiczna jest zwyczajnie za wolna i nie jest w stanie wyposażyć nas w zdolności do opanowania tej cywilizacyjnej struktury.

Dzieciństwo w związku z tym trwa dłużej. W biologii istnieje pojęcie neotenii. Oznacza ono wydłużanie okresu, w trakcie którego potomstwo jest zależne od swoich rodziców. U niektórych gatunków, takich jak ryby czy pająki, noworodki potrafią zadbać o siebie niemal natychmiast po urodzeniu. Z kolei u innych gatunków – kaczek, reniferów, psów i kotów – młodzi pozostają zależni od swoich rodziców przez kilka tygodni. W przypadku człowieka okres zależności od rodziców rozciąga się na lata. W miarę upływu kolejnych epok, szczególnie w ostatnim czasie, okres zależności od rodziców jest jeszcze dłuższy.

Francuski historyk Philippe Aries w „Centuries of Childhood” wyjaśnia, że w średniowiecznym społeczeństwie idea dzieciństwa nie istniała. Dzieci i młodzi ludzie byli po prostu dorosłymi w miniaturze, którzy próbowali się dostosować wszędzie tam, gdzie tylko mogli. Z czasem jednak „wynaleziono” dzieciństwo. Prawo zabrania dzieciom podejmowania pracy w fabrykach i zmusza je uczęszczania do publicznych szkół. Weźmy pod uwagę ostatni przykład wydłużania dzieciństwa, czyli neotenii – Barack Obama zapowiedział, że chce umożliwić absolwentom szkół ponadgimnazjalnych (high school) darmową naukę w dwuletnim technikum (community college). Oznacza to wydłużenie okresu nauki o dwa lata.

Opieka, wyżywienie, wykształcenie młodego człowieka stało się znacznie większym przedsięwzięciem niż np. opieka nad młodym niedźwiedziem. Wygląda na to, że u człowieka okres ten będzie się jeszcze wydłużał – coraz więcej osób w wieku dwudziestu kilku lat, a nawet w wieku trzydziestu lat, woli żyć z rodzicami ze względu na niższe koszty. Zatem osiągnięcie dojrzałości odsuwa się coraz bardziej w czasie, pomimo, że nasza biologia pozostaje niezmieniona. Wydłużenie okresu pomiędzy dzieciństwem a dojrzałością jest faktem dla każdej cywilizacji, nie tylko tej islamskiej.

Sytuacja staje się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy weźmiemy pod uwagę zaognione stosunki między największymi cywilizacjami świata, które różnią się od siebie pod wieloma względami. Demokracje oparte o religie chrześcijańskie wyprzedziły gospodarczo i kulturowo resztę świata. Pytanie brzmi, czy jest to przypadek? A może jest coś w kulturowym „oprogramowaniu” Zachodu, co lepiej służy ludziom niż w przypadku „oprogramowania” islamu?

>>> Czytaj również: Druga rewolucja francuska. Nierówności nie są już tylko kwestią biedy i wykluczenia

Ci, którzy zostali w tyle

Wśród przedstawicieli świata islamu można zauważyć wyraźne przekonanie, że świat islamu jako pewna cywilizacja historycznie został „w tyle”. Warto przytoczyć przy tej okazji fragment powieści „Śnieg” tureckiego noblisty Orhana Pamuka:

„Jesteśmy biedni i mało ważni – powiedział Fazul z dziwną furią w głosie. – Nasze nędzne życia nie będą zapisane w ludzkiej historii. Pewnego dnia, my wszyscy żyjący w Kars, umrzemy i odejdziemy. Nikt nas nie zapamięta, nikt nie będzie dbał o to, co nam się stało. Spędzimy resztę naszego życia na dyskusji o tym, jaki rodzaj chusty kobiety powinny nosić na głowie. Nikt nie będzie o to dbał, ponieważ dajemy się zjadać tym naszym małym, idiotycznym kłótniom. Gdy widzę wokół siebie tak wielu ludzi, którzy wiodą tak bezsensowne życie, a potem znikają bez śladu, wstępuje we mnie złość”.

Warto wspomnieć o pewnym ironicznym wydźwięku, jakie ma określenie „zostać w tyle” (left behind). Po pierwsze, można tu wskazać na nazwę amerykańskiej ustawy reformującej system edukacyjny, która nazywa się No Child Left Behind Act. Po drugie, można nawiązać do bestselerowej serii 13 powieści Tima LaHaye’a i Jerry’ego Jenkinsa, w których prawdziwi wyznawcy unoszą się w ekstazie, a grzesznicy „zostają w tyle”. W obu tych przypadkach zwrot „zostać w tyle” w jasny sposób odnosi się do czegoś negatywnego.

Przepaść pomiędzy tymi, którym się udało, a tymi, którzy zostali w tyle, rośnie na całym świecie, w każdej z wielkich cywilizacji, nie tylko w islamie.

Zacytuję tutaj publicystę ośrodka Stratfor Iana Morrisa, który napisał:

„Kultura jest czymś, co możemy zmieniać w zależności od okoliczności. W przeciwieństwie do innych zwierząt, nie musimy czekać, aż zmienią się nasze geny pod wypływem doboru naturalnego. W efekcie, pomimo, że wciąż jesteśmy tymi samymi zwierzętami, które pod koniec epoki lodowcowej wynalazły rolnictwo, nasze społeczeństwa rozwijały się coraz szybciej i w XXI wieku będzie się to działo jeszcze szybciej”.

Fundamentalna dynamika tego podziału jest zakorzeniona w niedopasowaniu pomiędzy tempem zachodzenia biologicznej ewolucji (bardzo wolno), a tempem zmian historycznych czy technologicznych (coraz szybciej). Ciężko jest w tej sytuacji przewidzieć, jak rozwiązać problem różnicy pomiędzy tymi, którym się udało, a tymi, którzy zostali w tyle.

Nie chcemy zatrzymać postępu, a im więcej postępu, tym bardziej wydłuża się okres dojrzewania człowieka. Pokazuje to, jak ważna jest dziś kultura.

Istnieje związek pomiędzy tymi, co „zostali w tyle”, a wzrostem poparcia dla skrajnej prawicy w Europie. Wraz ze wzrostem liczby bezrobotnych, ich zniechęcenia, beznadziei, wzrasta także odwoływanie się do retoryki ekstremistycznej po obu stronach. Po stronie muzułmańskiej mówi się coraz więcej o Państwie Islamskim, o zabijaniu niewiernych. Po stronie radykalnej prawicy z kolei mówi się coraz więcej o islamskich ekstremistach. Im głośniej z jednej strony, tym głośniej z drugiej.

Używam określenia „ci, którym się udało” (those, who made it), ponieważ chodzi tu nie tylko o różnicę pomiędzy bogatymi a biednymi. Utalentowani intelektualiści tacy jak Orhan Pamuk rozumieją to bardzo dobrze.

Hinduski pisarz Pankaj Mishra, urodzony w 1969 roku w Uttar Pradesh w Indiach, to kolejna wschodząca gwiazda ze Wschodu, która pisze o dylemacie azjatyckich intelektualistów. Chodzi o swoiste ultimatum, przed którym są postawieni: albo stoczą się w objęcia swoich starych kultur, albo przyjmą zachodnie zwyczaje i uzyskają dzięki temu siłę, aby przeciwstawiać się Zachodowi. Tak wygląda ich paradoks: albo zaakceptują konia trojańskiego kultury zachodniej, aby opanować jej „sekrety” – technologię, organizację, biurokrację i siłę państwa narodowego, albo zaakceptują rolę podrzędnego statysty w filmie, który opowiada „uniwersalną” historię, mającą oświecać Zachód.

Tekst ukazał się za zgodą ośrodka Stratfor.

"Mind the Gap" is republished with permission of Stratfor.