Jeszcze w grudniu 2014 roku nie brakowało takich, którzy określali japońskiego jena mianem makulatury. Jego kurs w ciągu ostatnich dwóch lat stracił ponad jedną trzecią wartości

Japońskie władze sprawiały wrażenie, że nie zależy im na wartości własnej waluty. Minęły zaledwie trzy miesiące i sytuacja wygląda zgoła inaczej.

Zwrot w notowaniach waluty japońskiej tłumaczono początkowo tym, że przy obecnych zawirowaniach w Europie (nie zapominajmy jeszcze o Grecji) odgrywa ona rolę bezpiecznej przystani (safe haven currency). Dziwne było to jednak tłumaczenie. Jak to możliwe, że waluta, która dla niektórych spadła do roli papieru makulaturowego, zaczyna nagle odgrywać rolę bezpiecznego schronienia.

Widać, że jen chyba jeszcze nie jest makulaturą, a jego ostatnim notowaniom warto się bliżej przyjrzeć. Europa powoli już dochodzi do siebie po bardzo wybuchowym początku roku, a jen jakoś słabnąć dalej nie chce. A względem euro w ciągu 2015 r. odnotował nawet pokaźne zyski.

Wcześniejsze zawirowania na rynkach finansowych w Europie mogły w jakimś stopniu zachęcić inwestorów do szukania alternatywy w postaci jena. Na ostatnie notowania jena wydają się wpływać zupełnie inne czynniki.

Reklama

Po pierwsze – japońska gospodarka zaczyna ponownie lepiej się prezentować.

Po drugie – pojawiają się wątpliwości, czy Japonia jest zainteresowana dalszą deprecjacją jena.

Po trzecie – nawet jeśli Japonia byłaby zainteresowana utratą wartości jena, istnieją podstawy to twierdzenie, że pole do dalszej deprecjacji jena jest mocno ograniczone.

Jeszcze kilka miesięcy temu wśród ekonomistów dominowała nuta pesymizmu i rosnący brak wiary w politykę gospodarczą Abenomiki. Teraz znowu pojawiły się podstawy do ostrożnego optymizmu.

Końcówka 2014 r. przyniosła wreszcie oczekiwany wzrost PKB. Po dwóch ujemnych kwartałach, gospodarka japońska odnotowała w czwartym kwartale skromy wzrost (w IV kwartale osiągnął on tempo 0,6 proc., a w ujęciu rocznym wyniósł 2,2 proc.). Motorem napędowym gospodarki była prywatna konsumpcja oraz eksport, który wzrósł o 2,7 proc., głównie za sprawą słabego jena.

Bezrobocie osiągnęło najniższy poziom od 1997 r. Dobra sytuacja na rynku pracy pozwoliła na odnotowanie pierwszego od ponad czterech lat wzrostu wynagrodzeń. Produkcja rośnie podobnie jak i zamówienia. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą eksportu, który zaczyna stawać się motorem napędowym gospodarki. A stale poprawiająca się kondycja japońskich koncernów ma przełożenie na wspomniane już wcześniej wysokie notowania wskaźnika Nikkei, który osiągnął już najwyższy poziom od prawie 15 lat. Inwestorzy musieliby być ślepi, aby nie dostrzec tych wyraźnych symptomów poprawy. Dlatego też wielu z nich zaczyna zmieniać swoje nastawienie do waluty japońskiej. Tym bardziej, że obok wracającej do zdrowia gospodarki są jeszcze inne elementy przemawiające za tym, aby nie wyzbywać się jena.

>>> Czytaj też: Waluta świata rośnie w siłę. USA wcale nie traci na silnym dolarze

Kres polityki dalszej deprecjacji jena

Dalsza kuracja gospodarki za sprawą słabnącego jena wydaje się już jednak tracić swoich zwolenników w samej Japonii. Rząd Japonii zaczyna się tak zachowywać jakby miał świadomość, że o gospodarkę należy dbać już za pomocą innych środków. Władze w Tokio cechuje (zresztą jak zwykle) daleko posunięta ostrożność. Mają one świadomość, że dalsza deprecjacja jena już nie tylko nie pomoże, ale może wręcz zaszkodzić Japonii.

Przekonanie to ma podłoże polityczne i gospodarcze. Rozpocznijmy od tego pierwszego. Rząd japoński wziął sobie do serca politykę trzech strzał. A więc nie ograniczył się tylko do ekspansywnej polityki monetarnej i fiskalnej, ale także zaczyna myśleć poważnie o reformach strukturalnych. Dowodem na to jest udział w negocjacjach Trans-Pacific Partnership (TPP) rodzaju porozumienia odnośnie regulacji ekonomicznych oraz inwestycji z udziałem krajów Pacyfiku.

Negocjacje te obejmują oczywiście także USA, które były zawsze uczulone na zagadnienia dotyczące manipulacji kursu walutowego. Ulubionym chłopcem do bicia dla USA stał się ostatnio chiński renminbi, ale Japończycy wiedzą, że świetle ostatniej aprecjacji dolara, drażliwość władz USA na punkcie manipulacji kursem może być większa niż zazwyczaj. Tak więc minister gospodarki Amari Akira (odpowiedzialny za negocjacje TPP) woli dmuchać na zimne i nie dostarczać Amerykanom argumentów (w postaci deprecjonującego się jena), za sprawą których negocjacje mogłyby ugrzęznąć w martwym punkcie.

Do zmiany retoryki (dotyczącej notowań jena) ze strony rządu przyczyniły się jednak nie tylko obawy o dalszy los negocjacji w sprawie TTP. Nie wolno zapominać o czynnikach natury gospodarczej. Chodzi tutaj przede wszystkim o podmioty, tracące na skutek deprecjacji jena, czyli między innymi małe i średnie japońskie przedsiębiorstwa, których odporność na zawirowania walutowe jest dużo mniejsza niż wielkich japońskich kolosów. Poza tym, słabnący kurs jena staje się już coraz bardziej odczuwalny dla przeciętnego obywatela, chociażby za sprawą wyższych kosztów paliwa. Już notowania dolara powyżej 110 jenów za 1 dolara nie wszystkim się podobały, ale ich efekt uboczny był łagodzony spadającymi cenami ropy naftowej.

>>> Polecamy: Bezrobotni gotowi do pracy. W rekordowym zakresie

Kluczowa ropa

Właśnie cena ropy może w najbliższych kilku miesiącach mieć kluczowe dla gospodarki tego kraju Stanowi ona też klucz do zrozumienia dylematów przed jakimi stoi Bank Japonii. Jest rzeczą oczywistą, że japoński bank centralny jeszcze długo nie dostarczy tego co obiecał zapowiadając wzrost inflacji. Przypomnijmy, że w 2013 r. cel inflacyjny został ustalony na poziomie 2 proc., a jego realizacja miała nastąpić do tak szybko jak to jest możliwe. Przy okazji uruchamiania luzowania ilościowego w kwietniu 2013 r. władze banku wspominały o horyzoncie dwuletnim. Przy spadku ceny zakupu ropy przez Japonię może to okazać się mało realne. Gdy wyparuje cenowy efekt ostatniej podwyżki podatku od konsumpcji inflacja znowu oddali się od granicy 2 proc. Prognozy mówią o wzroście cen zaledwie o 1 proc.

Tak sytuację odczytywali inwestorzy, którzy kierując się prognozami inflacyjnymi zakładali, że sam spadek cen ropy będzie wystarczającym pretekstem dla Banku Japonii (BoJ) do zwiększenia zakupu obligacji. Tymczasem prezes banku centralnego Haruhiko Kuroda dał do zrozumienia, że niskie ceny ropy naftowej wcale nie stanowią takiego zagrożenia dla ścieżki inflacji jak to niektórzy sądzili. Zdaniem Kurody, niskie ceny ropy przyczynią się do ożywienia gospodarki, a co za tym idzie zwiększenia siły nabywczej konsumentów i w końcowym efekcie wpłyną na wzrost inflacji. Jego słowa były jednym z czynników, który doprowadził do szybkiej wyprzedaży obligacji. W połowie stycznia 2015 r. osiągały one rekordową rentowność poniżej 0,20 proc., by na początku lutego podskoczyć do poziomu prawie 0,42 proc. Wzrosła jednocześnie zmienność ich notowań, co utrudnia rzetelną wycenę japońskich obligacji.

Biorąc pod uwagę zmienność notowań obligacji Kuroda zmienił w ostatnich dniach swoją retorykę i stał się jeszcze bardziej ostrożny w swoich wypowiedziach. W połowie lutego oświadczył, że jest on gotów do ewentualnego dostosowania polityki monetarnej do potrzeb gospodarki, ale na obecną chwilę nie widzi on jednak takiej potrzeby.

Kuroda najprawdopodobniej chce za wszelką cenę ostudzić oczekiwania inwestorów co ewentualnego zwiększenia zakupu obligacji. Z dość prozaicznego powodu, jakim jest wyczerpująca się podaż japońskich obligacji. Brzmi to jak paradoks. Z zadłużeniem publicznym przekraczającym grubo ponad 200 proc. PKB, Japonia nie powinna mieć problemów z podażą obligacji. A jednak ma. Rozmiary zakupów ze strony Banku Japonii są tak duże, że zaczyna rodzić się obawa o to, czy BoJ będzie wkrótce miał jeszcze co skupywać. Obecnie bank centralny skupuje ponad 90 proc. tego co oferuje japońskie ministerstwo finansów. A sęk w tym, że nie wszyscy inwestorzy chcą się wyzbywać japońskich obligacji. Przy takich uwarunkowaniach BoJ trudno będzie zwiększyć zakup obligacji i w efekcie rzucić na rynek większą ilości pieniądza, co jest warunkiem niezbędnym do dalszego osłabienia jena.

Reasumując, notowania jena przestały się osłabiać. Dzieje się tak po części za sprawą poprawiającej się kondycji gospodarczej tego kraju. Rynek staje się jednak coraz bardziej świadomy problemów Banku Japonii z osiągnięciem obiecanej w 2013 r. inflacji. Eksperci zadają sobie pytanie czy przypadkiem utrata zainteresowania dalszą deprecjacją jena nie wynika ze świadomości, że jest ona po prostu niemożliwa?

Jeśli tak – mielibyśmy do czynienia z pierwszym przypadkiem, że w światowej wojnie walutowej po raz pierwszy kluczowemu uczestnikowi skończyła się amunicja? Skoro tak to co dalej z ożywieniem gospodarczym, które było w dużej mierze osiągnięte za sprawą słabnącego kursu walutowego. Abenomika staje przed naprawdę trudnym testem, gdyż jedna ze strzał, dotycząca ekspansji polityki monetarnej (ta najłatwiejsza w zastosowaniu) najwyraźniej straciła swoją moc.

>>> Polecamy: Witamy w erze ujemnych stóp procentowych. Ile trzeba będzie płacić za trzymanie pieniędzy w banku?

ikona lupy />
Rentowność japońskich "10-latek" / Inne