W Polsce coroczne listy, jakie piszą do inwestorów szefowie giełdowych spółek, nie budzą żadnego zainteresowania. Wyjątkiem był ten, jaki niedługo po wybuchu kryzysu napisał do swoich klientów szef jednego z TFI, ale do tego trzeba było niespotykanego w tego typu korespondencji stwierdzenia „zachowaliśmy się w ubiegłym roku jak skończone barany”. Co innego w Ameryce. Zwłaszcza gdy taki list pisze Warren Buffett, szef Berkshire Hathaway, jeden z najbogatszych inwestorów i guru dla wielu giełdowych graczy na całym świecie.
W miniony weekend firma opublikowała kolejny list Buffetta. Symptomatyczny jest już początek: „Wartość Berkshire zwiększyła się w 2014 r. o 18,3 mld dol., co oznacza wzrost wartości księgowej akcji o 8,3 proc. W ciągu ostatnich 50 lat (czyli odkąd działa obecny zarząd) wartość księgowa na akcję zwiększyła się z 19 dol. do 146 846 dol., co daje roczną stopę wzrostu na poziomie 19,4 proc.” – napisał szef spółki działającej jako firma ubezpieczeniowa. Jak wylicza, wartość rynkowa rosła nawet szybciej – o 21,6 proc. w skali roku, co w ciągu 50 lat zarządzania Berkshire przez Buffetta oznacza stopę zwrotu rzędu 1,8 mln proc. Standard & Poor’s, główny indeks amerykańskiej giełdy, urósł w tym czasie o niecałe 11,2 proc. – jeśli wliczyć reinwestowanie wypłacanych przez spółki dywidend.
W ubiegłym roku jeden z akcjonariuszy wnioskował o to, by spółka oddała inwestorom nadwyżkę gotówki. 98 proc. udziałowców wolało jednak, by dywidendy nie było i by to Berkshire Hathaway nadal szukało okazji inwestycyjnych. W końcu ub.r. wśród posiadanych przez firmę dużych pakietów akcji był wart niemal 17 mld dol. 9-proc. pakiet papierów Coca-Cola Company, niemal 15 proc. akcji American Express o wartości 14,1 mld dol. czy 8 proc. akcji koncernu IBM o wartości ponad 12 mld dol.
Reklama
Chociaż zdarzają się i wpadki (w ub.r. spółka straciła ponad 400 mln dol. na akcjach Tesco), to większość inwestycji okazuje się sukcesem. Dlaczego? Buffett nie stara się pobić rynku, a „inwestuje w wartość” – kupuje akcje spółek, których biznes rozumie, które nie wymagają skomplikowanej restrukturyzacji. I takich, które uważa za tanie. „Nie angażujemy się we wrogie przejęcia. Za to obiecujemy pełną poufność i bardzo szybką odpowiedź, czy jesteśmy zainteresowani – zwykle w ciągu pięciu minut” – pisze w liście do akcjonariuszy.
I nie zapomina pochwalić niewiele ponaddwudziestoosobowej grupy najbliższych współpracowników. A pochwały zakończyć szczególnym zaproszeniem na walne zgromadzenie swojej firmy: „Przyjedźcie, żeby ich spotkać i cieszyć się naszym Woodstock dla kapitalistów”. Nie musi się szczególnie wysilać z zapraszaniem – w ubiegłym roku na walne zgromadzenie przyjechało 39 tys. osób.
W ostatnich latach ogromne zainteresowanie budzi nie tylko to, na czym Buffett zarobił, a na czym zdarzyło mu się stracić, ale też dalsze losy firmy kierowanej przez 84-latka, a konkretnie – kto będzie jego następcą. Odpowiedź: „Rada nadzorcza i ja jesteśmy przekonani, że mamy właściwą osobę, która zastąpi mnie na stanowisku prezesa – sukcesora gotowego przejąć obowiązki, kiedy umrę albo zrezygnuję ze stanowiska. W niektórych kluczowych aspektach ta osoba będzie sobie radzić lepiej niż ja” – uważa Buffett. Ale nazwiska nie zdradza. Zatem czekanie na kolejny list już się rozpoczęło.