- Ekonomiczne perspektywy Brazylii stały się jeszcze mroczniejsze po tym, jak ponad milion wściekłych mieszkańców wyszło w niedzielę na ulice, by zakwestionować prezydenturę Dilmy Rousseff - pisze w felietonie Mohamed A. El-Erian.

Protesty zwiększą prawdopodobieństwo politycznej bierności, która przyczyni się jeszcze bardziej do niskiego wzrostu, wysokiej inflacji, krachu waluty i skandali korupcyjnych, czyli problemów z jakimi boryka się kraj.

Po niemalże powtórzeniu argentyńskiego scenariusza (kraj ten zbankrutował w 2012 roku), Brazylia zanotowała spektakularny postęp pod rządami prezydenta Luiza Ignacio Luli da Silvy. Wzrost przyśpieszył, rezerwy zagraniczne zwiększyły się, a kraj został zalany inwestycjami. Wraz ze wzmocnieniem rodzimej waluty, reala, wyzwania związane z napływem kapitału zastąpiły obawy o jego odpływ. Co jeszcze bardziej istotne, wraz ze wzrostem możliwości zatrudnienia zmalała skala ubóstwa oraz towarzysząca mu intensywna koncentracja rządu na ochronie zdrowia i edukacji.

Brazylijska gospodarka miała tak duży impet, że była jednym z krajów, które najszybciej podniosły się po światowym kryzysie finansowym z 2008 roku. Szybka poprawa stanu gospodarki znajdowała się w silnym kontraście do poprzednich okresów niestabilności na światowych rynkach, które wykolejały Brazylię na długi czas. Okazało się, że to były ostatnie jak dotąd dobre wieści dla kraju.

Zamiast podążać ścieżką sukcesu wytyczoną przez Lulę, Rouseff, ekonomistka z wykształcenia, straciła opanowanie i powróciła do starych nawyków z okresu etatyzmu. Przykładowo, znacznie rozszerzyła ona rolę i zakres obowiązków krajowego banku rozwoju, czyli instytucji która od zawsze była znana ze swojej nieefektywności. Opóźniła także wprowadzanie zmian w podatkach, które miały przeciwdziałać spowolnieniu gospodarczemu.

Reklama

Brazylia znajduje się teraz w trudnej sytuacji. Wewnętrzne problemy w kraju są dodatkowo wzmacniane przez dwa zewnętrzne czynniki, na które nie ma on wpływu. Po pierwsze, ceny surowców spadły, pozbawiając kraj wpływów z eksportu oraz napływu zagranicznych i krajowych inwestycji. Po drugie, znaczna część kapitału który napłynął do kraju zmienił kurs, odcinając w nagły i niespodziewany sposób tlen gospodarce.

Jako że rząd reagował raczej nieśmiało na wzrastającą na niego presję wolniejszego wzrostu, wyższej inflacji i słabszej waluty, bank centralny nie miał wyboru i musiał podnieść stopy procentowe. Jest jedynie kwestią czasu, zanim ukryte problemy kraju staną się widoczne dla wszystkich, zaczynając od szerzącej się w Petrobrasie (krajowym potentacie surowcowym) korupcji.

Pilnym zadaniem rządu na chwilę obecną jest odwrócenie samonapędzającej się ekonomicznej, politycznej i finansowej dynamiki, która eroduje znaczący postęp, jaki kraj zanotował od 2002 roku. Dobrą informacją jest to, że rząd dysponuje doświadczonymi politykami i technokratami, którzy są w stanie wprowadzić zmiany w życie. Brakuje jedynie politycznej woli do przeprowadzenia reform.

Niedzielne protesty powinny stać się katalizatorem dla rządu Rousseff do przeprowadzenia reform, które odblokują wielki, ale słabo rozwinięty potencjał państwa. Jeżeli zamiast tego wpłyną na jeszcze bardziej zachowawczą politykę rządu, obawiam się, że Brazylia może stoczyć się w spiralę stagflacji, która będzie miała negatywny wpływ na wszystkie gospodarki wschodzące.

Mohamed El-Erian jest głównym doradcą ekonomicznym Allianz SE i felietonistą Bloomberga. Jest także prezesem Global Development Council.