Mówi, że często czuje się zaniepokojony z powodu tego, że wziął udział w czymś, co nazywane jest rewolucją. Podobne wątpliwości zaczynają towarzyszyć coraz większej liczbie mieszkańców półwyspu.

Etniczni Rosjanie z Krymu, który wspierali Putina w procesie oderwania półwyspu od Ukrainy, zaczynają rozumieć co oznacza ich zwycięstwo.

Kilka miesięcy temu większość Krymian ciągle jeszcze majaczyła o podwyżkach wynagrodzeń i emerytur. Zostały one jednak szybko pochłonięte przez inflację, która osiągnęła 42 proc. Kilogram ziemniaków w Sewastopolu kosztuje 64 kopiejki, podczas gdy w Kijowie tylko 22.

Zmiana narodowości nie była planem Repienkowa i jemu podobnych, gdy stanęli naprzeciwko nowemu ukraińskiemu rządowi, powstałemu po obaleniu prezydenta Wiktora Janukowycza. – Wiele rzeczy na Ukrainie było lepszych niż w Rosji, którą postrzegaliśmy jako raj utracony – mówi Repienkow.

Reklama

Repienkow był członkiem jednostki o nazwie Sewastopol Przeciwko Faszyzmowi, która pomagała rosyjskim wojskom blokować ukraińskie bazy i ścigać „destabilizujące elementy”, jak eufemistycznie byli nazywani proukraińscy aktywiści.

Władimir Putin długo zaprzeczał, że wysłał wojska mające destabilizować Ukrainę, ale niedawno przyznał się do tego. W pokazanym w poniedziałek w rosyjskiej TV dokumencie powiedział, że zajęcie Krymu było operacją wojskową przeprowadzoną na jego wyraźne polecenie. Dodał też, że był gotowy do wprowadzenia czerwonego alarmu dla jego oddziałów jądrowych na wypadek zaostrzenia kryzysu.

Wielu z towarzyszy broni Repienkowa zaciągnęło się do walki we wschodniej Ukrainie. Wielu z nich skończyło w obozach szkoleniowych niedaleko Rostowa, tuż przed przekroczeniem ukraińskiej granicy.

Czym jest Krym?

W rok po rosyjskiej aneksji Repienkow nie wie, czym stało się jego miasto. – Sewastopol zdecydowanie nie jest ukraińskim miastem, nigdy zresztą takim nie był. Nie jest jednak też rosyjski. Bardziej przypomina miasto byłego ZSRR – dodaje.

Emerytowany rosyjski prokurator wojskowy Władimir Kartaszow natomiast powiedział, że od momentu aneksji półwyspu jego pensja wzrosła pięciokrotnie. Początkowo był więc przekonany, że dobrze zrobił głosując na Rosję w referendum niepodległościowym. Teraz nie jest już tego pewny. – Wybór Moskwy wydawał się mniejszym złem. Teraz sytuacja wygląda jednak tak, jakby Rosja wysyłała na Krym wszystkie swoje najgorsze produkty – mówi Kartaszow.

Nowi polityczni liderzy Sewastopola obiecywali, że stanie się on częścią nowej rosyjskiej Doliny Krzemowej. Zamiast tego setki ekspertów z branży IT opuściło Krym i przeniosło się na terytorium Ukrainy, zaraz po tym jak USA i UE pozrywała kontrakty i wycofały kapitał z branży. Branży, która dopiero raczkuje na Ukrainie i która nie jest w stanie rozwijać się bez wsparcia Zachodu.

- Prawie każdy, kto poza Krymem ma możliwość zarobienia powyżej 2 tys. dol miesięcznie opuszcza półwysep – mówi anonimowy specjalista od IT, który zamienił Krym na Lwów.

Również inni specjaliści opuszczają Krym. Często pracujący w branży turystycznej. Daje ona zatrudnienie 200 tys. osób, co stanowi ok. 10 proc. wszystkich mieszkańców półwyspu. Branża turystyczna na Krymie straciła wielu klientów z kontynentalnej Ukrainy, którzy wcześniej odwiedzali to miejsce. Rosja co prawda wspiera branżę finansowo, nie wystarcza to jednak na pokrycie strat wynikłych z odpływu dużego odsetka odwiedzających.

Również rolnictwo na półwyspie znajduje się w rozsypce. Jest tak, ponieważ Ukraina zawiesiła dostawy wody przez Kanał Sewerokrymski z Dniepra, która jest potrzebna do nawadniania suchych obszarów Krymu. Rząd Krymu powiedział otwarcie Bloombergowi, że produkcja ryżu została z tego powodu zupełnie wstrzymana. Zagrożone są też plantacje wiśni i brzoskwini.

Obrazu zniszczeń dopełnia komunikacja. Kijów zawiesił połączenia kolejowe z półwyspem. Ludzie tłoczą się więc godzinami, albo nawet całymi dniami, przy punktach kontrolnych pomiędzy Krymem a właściwą Ukrainą. Podobnie źle wygląda promowy transport wodny.