Zmieniły się także wyceny długoterminowych kontraktów na stopę procentową. Z 2,3 proc. w przypadku dziesięcioletniego IRS zrobiło się 2,15. Rynek po ostatnich wahaniach poszukuje nowego punktu stabilności, a inwestorzy sądzą, że przy 1,6-proc. deflacji dyskontowanie nawet odległych perspektyw podwyżek stóp procentowych mija się z celem.

Ciekawsze jest jednak inne zjawisko widoczne w ostatnich dniach, opisywane już wcześniej jako efekt Uboat-Line. Być może inwestorzy sprzedają obligacje dlatego, że boją się, że na rynku ujawni się większa liczba spółek ogołoconych z majątku do zera, a być może powoduje nimi chęć zmiany pociągu na szybszy – zmiany indeksów giełdowych kuszą zapewne coraz mocniej. W każdym razie efektem tych hipotez była przewaga podaży. W ostatnich tygodniach nie tylko widoczna, co wręcz wzbudzająca niepokój. Papiery wyceniane dotąd powyżej nominału lub w jego okolicach, pospadały do 90 proc., a czasem nawet niżej oferując rentowności czasem grubo przewyższające 20 proc. Trudno o takich transakcjach pisać, że są nieracjonalne, skoro sprzedaż obligacji kilka punktów poniżej nominału nieraz okazywała się na Catalyst lepszym rozwiązaniem niż czekanie na rozwój wypadków.

Można się jednak obawiać, że przy odpowiednio niskich wycenach część emitentów nie będzie w stanie zrefinansować długu, zwłaszcza jeśli adresatem dotychczasowych emisji byli głównie inwestorzy detaliczni. Przykład e-Kancelarii, która mimo podejmowanych prób nie była w stanie zrolować długu, jest tego najlepszym dowodem, choć oczywiście niskie wyceny jej papierów nie były praprzyczyną braku chętnych do rolowania. To raczej wyniki osłabiły najpierw obligacje, a później chęć ich refinansowania. Niemniej, efekt kuli śnieżnej jest dla części emitentów, którzy nie mają szansy na szybkie finansowanie bankowe, coraz bardziej realnym czynnikiem ryzyka.

Można sobie próbować z nim radzić w taki sposób jak robią to Leasing-Experts, PCZ czy PTI, które skupują własne obligacje, lub zapowiadają, że to zrobią. Można też bronić się publikowanymi wynikami finansowymi – po raporcie kwartalnym EFM jego obligacje szybko podjechały ponownie w okolice nominału. W każdym razie ostatnie zmiany cen na Catalyst są dynamiczne w przypadku części emitentów opierających oferty na inwestorach detalicznych, a odwaga wymagana przy inwestycjach w przecenione mniej lub bardziej racjonalnie papiery, jest sowicie premiowana. Zmiany cen części papierów nie ustępują bowiem w niczym zmianie cen akcji. Jeśli pojawi się większa liczba emitentów, którzy mimo podejrzliwości, z jaką inwestorzy traktują ich papiery, dokona terminowych wykupów, być może zysk stanie się nie tylko udziałem odważnych, ale też całego Catalyst w postaci odbudowy zaufania.

Reklama

Mamy tez przykłady Admiral Boats, czy też sięgając na wyższą półkę – Capital Park, a niedawno także Best, które mimo wyższych rentowności na rynku wtórnym, zdołały uplasować nowe emisje z niższymi kuponami, a Capital Park nawet z 40-proc. redukcją zapisów. Można więc mówić o stale napływającym strumieniu świeżych środków (inwestorów?) na Catalyst. Część z nich zapewne słyszała o kłopotach niektórych emitentów na Catalyst, ale przyjęła że dotyczą one najbardziej ryzykownych papierów obecnych na rynku. Taka charakterystyka rynku wydaje się w tym momencie najbliższa rzeczywistości.