Koszt systemu e-WUŚ weryfikującego prawa pacjentów do bezpłatnego leczenia wyniósł 13 mln zł. Na razie zyski z niego to około 500 tys. zł. Tyle udało się ściągnąć Narodowemu Funduszowi Zdrowia od chorych, którzy bez ubezpieczenia skorzystali ze świadczeń zdrowotnych. Z analizy DGP wynika, iż NFZ odzyskuje od kilkunastu do kilku procent długów w zależności od oddziału wojewódzkiego.

W oparciu o ustalenia pochodzące z system eWUŚ około 10 proc. Polaków nie ma ubezpieczenia zdrowotnego. Przy ich nazwiskach w czasie wizyt u lekarza zapala się czerwone światło. To przede wszystkim osoby, które pracują na podstawie umów cywilnoprawnych lub niezgłoszeni do ubezpieczenia członkowie rodzin osób ubezpieczonych. EWUŚ jednak często się myli – z danych NFZ wynika, że problem braku ubezpieczenia dotyczy około 2 mln osób, czyli około 5 proc. Polaków.

Co ciekawe, pacjentów, którzy poszli bez uprawnień do lekarza pierwszego kontaktu, NFZ nie ściga w ogóle. Powód? Koszt ich leczenia nie przekraczał 100 zł. Jednak paradoksalnie kosztują oni Fundusz niejednokrotnie więcej niż ci, którzy skorzystali z leczenia droższego niż 100 zł bezprawnie i którzy mają obowiązek oddać pieniądze. Dla przykładu w Lubelskiem tych pierwszych spraw było ponad 7 tys., a ich wartość wynosiła 346 tys. zł. Pacjenci zwrócili 40 tys. zł, a wartość spraw, które są w trakcie windykacji to ok. 300 tys. zł. W Małopolsce jest podobnie – z 350 tys. zł długu Funduszowi udało się wyegzekwować od chorych, którzy się leczyli bez ubezpieczenia, 49 tys. zł. W warmińsko-mazurskim sukces dotyczy blisko 10 proc.: do kasy Funduszu wpłynęły 42, 6 tys. zł z 412 tys. zł długów. Z kolei w woj. łódzkim, jak informuje rzecznik wojewódzkiego oddziału Funduszu Anna Leder, z leczenia, mimo braku uprawnień, skorzystało w 2014 roku: 22,4 tys. pacjentów, z tego w przypadku niemal 14 tys. wartość nie przekroczyła 100 zł. Ci chorzy nie muszą się obawiać; Fundusz nie będzie ich ścigał.

Średnio dług jednego pacjenta to około 2 tys. zł. Ale największe zobowiązania jednej osoby sięgają nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych, tym bardziej że w większości przypadków chodzi o leczenie szpitalne. A kiedy w rachubę wchodzi dłuższy pobyt w szpitalu i badania, kwoty idą w tysiące złotych. Tych pacjentów NFZ ściga, a jeśli urzędnikom nie uda się odzyskać pieniędzy, poproszą o pomoc urzędy skarbowe.

Reklama

Na to wszystko nakłada się tradycyjny polski urzędowy bałagan. – Gdy system wskazuje brak ubezpieczenia, musimy to zweryfikować w ZUS. Po szczegółowej analizie często się okazuje, że osoby „podejrzane” często mają tytuł do ubezpieczenia. Takie problemy dotyczą np. studentów. Nie chcemy takich osób karać ani obciążać finansowo – tłumaczy Anna Leder. Dlatego każda sprawa musi być wyjaśniona. A kontrowersji jest naprawdę dużo. W Małopolsce na przykład od chwili działania eWUŚ weryfikowano 10 tys. pacjentów. Na razie wyjaśniono jedynie 1,7 tys. spraw – większość została rozwiązana na korzyść chorych. Kolejne 8,3 tys. jest w toku. W lubelskim takich spraw było 12,2 tys. zł, a ich wartość sięgnęła 6,5 mln zł. Na razie wyjaśniono 2,2 tys. spraw.

Zdaniem Krzysztofa Łandy z Fundacji Watch Health Care system eWUŚ miał, jak wynikało z założeń, pomóc urzędnikom ograniczyć leczenie chorych bez ubezpieczenia. A także odzyskać pieniądze od tych, którzy system oszukali. W praktyce jego zdaniem ten cel nie został spełniony. System nie przynosi wymiernych efektów finansowych. – Jest nastawiony czysto restrykcyjnie względem lekarzy i świadczeniodawców. Nie pomaga pacjentom – uważa Łanda.

Widzi jednak jeden plus – pomaga w zbieraniu danych statystycznych.

>>> czytaj też: Przychodzi Polak do lekarza. Prezes NFZ życzy wszystkim dużo zdrowia [WYWIAD]