Ale po dwóch latach od jego uruchomienia okazuje się, że fundusz nie jest w stanie (albo mu po prostu nie zależy) odzyskać nawet tej kwoty od osób, które byłe leczone bezpłatnie, a nie miały do tego prawa. Narzędzie, które miało system uszczelnić, nie przynosi praktycznie żadnych korzyści finansowych. Dalej, jak gapowicze byli, tak dalej są. NFZ ich nie ściga, a jak już to robi, to mało skutecznie. A to okazuje się, że nie warto, bo wartość udzielonego świadczenia jest niska (poniżej 100 zł), a to koszty postępowania są zbyt wysokie. No więc gra niewarta świeczki.

Tyle że w zabawie NFZ poszedł jeszcze dalej. Tak bardzo nauczył się udawać, że jest dobrze, że przeoczył moment, w którym tak naprawdę zaczął sankcjonować fikcję. A tą jest twierdzenie, że mamy system ubezpieczeń zdrowotnych. Jego zasada jest prosta: płacisz składkę zdrowotną, masz prawo do nieodpłatnego leczenia. Nie robisz tego, za udzielone świadczenia płacić z własnej kieszeni. Tylko że praktyka nie potwierdza teorii. NFZ traktuje wszystkich, jakby byli ubezpieczeni (bo jak sam nie płacę składki, to ktoś inny za mnie to zrobi: współmałżonek, szkoła, uczelnia, budżet, samorząd). No więc skoro 99 proc. Polaków ma taki albo inny tytuł do leczenia nieodpłatnego, to po co eWUŚ i całe to udawanie, że coś weryfikujemy, uszczelniamy, poprawiamy? Powiedzmy sobie szczerze: eWUŚ to bardzo dobre narzędzie statystyczne. I nic więc .