Wczesnym popołudniem w Białym Domu na 10 sekund zgasły światła. Przerwa była krótka bo niemal natychmiast włączyły się generatory. W innych urzędach problem był trochę poważniejszy - na przykład rzeczniczka Departamentu Stanu kończyła swój briefing oświetlając notatki telefonem komórkowym.

Problemy pojawiły się także w waszyngtońskim metrze, muzeach, Kongresie i na Uniwersytecie Maryland. W niektórych instytucjach trzeba było ewakuować ludzi z zablokowanych wind. W większości instytucji prąd jednak przywrócono stosunkowo szybko.

Początkowo awaria wywołała nerwowość w Waszyngtonie. Pojawiły się podejrzenia, że może to być działalność terrorystyczna bądź dywersja. Departament Bezpieczeństwa kraju został postawiony w stan gotowości.

Okazało się jednak, że przyczyną zakłóceń, które dotknęły co najmniej kilka tysięcy budynków w stolicy USA była eksplozja w stacji energetycznej w stanie Maryland, która spowodowała spięcie i lawinę kolejnych awarii.

Reklama

>>> Czytaj też: Warren Buffett wierzy w Polskę. Amerykańskie marki ruszają nad Wisłę