Za nami posiedzenie EBC, które mogło wydawać się nieciekawe, ale też było trudne dla prezesa Mario Draghiego. Obliczone na półtora roku QE trwa dopiero miesiąc, a prezes już teraz musiał odpierać pytania o to, czy program zostanie w pełni zrealizowany. Na razie udało mu się nie umocnić euro. Pozornie dzisiejsze posiedzenie EBC nie mogło niczego zmienić. EBC o QE zdecydował w styczniu, wprowadził je w marcu, program ma trwać do września 2016 roku (lub dłużej, jeśli zaszłaby taka potrzeba). Cóż mogłoby się zatem zmienić już w kwietniu tego roku? A jednak. Każde dane makro, zmiany cen ropy, zmiany kursu, to wszystko wpływa na oczekiwaną inflację.

A ostatnio te tendencje były dla przyszłej inflacji w unii monetarnej korzystne i jeśli byłyby kontynuowane, w pewnym momencie skala prowadzonego programu byłaby zbyt duża (pisaliśmy już o tym TUTAJ). Nie widać tego na rynku, wpływ zakupów obligacji jest tak duży, że ich ceny cały czas idą w górę, podobnie jak ceny akcji w całej Europie. Ale dzisiejsza konferencja pokazała, że nie tylko my widzimy taką możliwość. Pytań o adekwatność programu, w różnej formie, było dużo. Draghi sprytnie odbijał piłeczkę, udając zdziwionego. Używał on argumentu, iż program dopiero się rozpoczął i pytania o jego modyfikację są co najmniej przedwczesne. Porównywał on je do próby oceny perspektyw na przebiegnięcie maratonu po pierwszym kilometrze biegu. W dużym stopniu mu się to udało.

Ale Draghi jednoznacznie skrócenia programu nie wykluczył, wykluczył za to kolejną obniżkę stopy depozytowej. Ma to duże znaczenie, gdyż rentowności niektórych niemieckich obligacji są już od niej niższe, a EBC nie może kupować takich papierów. To pewnego rodzaju bariera dla dalszego spadku rentowności i tym samym mały plusik dla euro. Drugi mały plusik to fakt, iż EBC odnotowuje lepsze dane makro. Ale to tylko małe plusiki. Tak jak sądziliśmy, Draghi będzie bronił dotychczasowych zdobyczy QE (super niskie rentowności, tanie euro) i nie pozwoli sobie na ryzyko rozpętania oczekiwań na redukcję programu, dopóki nie będzie pewien, że ożywienie w Europie jest solidne. A to oznacza, że EBC będzie głuchy na pytania o redukcję programu przez kilka najbliższych miesięcy

Nie był to znów dobry dzień dla dolara amerykańskiego. Po przeciętnych danych o sprzedaży detalicznej wczoraj, dziś mamy wprost słabe dane o produkcji i słabiutki indeks aktywności w rejonie Nowego Jorku. O ile marcową produkcję można jeszcze zwalać na pogodę, to na co zrzucić duży spadek indeksu aktywności w pierwszych dniach kwietnia? Wszystko to sprawia, że dolar nie może wrócić na dobre do łask inwestorów i jednocześnie oznacza, że piątkowe dane o inflacji nabierają jeszcze większej wagi.

Reklama

Dane o inflacji poznaliśmy dziś w Polsce, a raczej o deflacji, która wyniosła 1,5%. To większy spadek cen niż oczekiwał rynek (1,3%), ale zgodny z naszą prognozą, która przewiduje powrót do wzrostu cen w czwartym kwartale. Dane te, podobnie jak i decyzja RPP o pozostawieniu stóp na niezmienionym poziomie nie zaszkodziły złotemu, co należy uznać za sukces, patrząc na to jak bardzo tracą niektóre waluty rynków wschodzących, takie jak turecka lira czy rand RPA. Na drugim biegunie są dziś waluty „naftowe”, tj. dolar kanadyjski i korona norweska, które zyskały na drożejącej ropie, co z kolei jest efektem mniejszego od oczekiwań wzrostu zapasów w USA.

Dziś o 17:20 dolar kosztował 3,7970 złotego, euro 4,0230 złotego, zaś frank szwajcarski 3,90 złotego.