W październiku 2014 r. minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska mówiła: „czas na odbudowę szkolnictwa zawodowego. Już od pewnego czasu wielu gimnazjalistów i ich rodziców zastanawia się: jak nie liceum, to co?

I o ile mają rozeznanie, jeśli chodzi o licea ogólnokształcące w okolicy, to większość nie ma pojęcia, jakie szkoły zawodowe czy technika działają w ich pobliżu i jakiej są jakości. Musimy to zmienić”. MEN zaplanowało wtedy, że odbuduje wizerunek polskiej szkoły zawodowej i przekształci ją tak, by odpowiadała na potrzeby rynku pracy. Na tę odbudowę pójdzie 120 mln zł. Wśród priorytetów ministerstwa znajdą się dopasowanie kształcenia zawodowego do potrzeb rynku pracy oraz poprawa jakości kształcenia.

Szczytna idea, prawda? Na razie jednak jest mniej kolorowo. Młodzi do liceów przestali się garnąć, bo przecież potem trzeba iść na studia, a po studiach pracy nie ma. Tak im wmawiamy od jakiegoś czasu. Zapominamy dodać, że po byle jakich studiach nie ma byle jakiej pracy. Tak było właściwie zawsze. Po dobrych kierunkach na dobrych uczelniach praca zawsze była i zawsze będzie.

Nie będzie jej za to, o czym znowu młodym nie mówimy, po słabszych szkołach zawodowych, kształcących kiepsko i bez pomysłu w zawodach, które były popularne 40 lat temu. Mniej więcej na tym etapie zatrzymała się i wciąż stoi duża część polskich zawodówek. Niestety intencja rządu, by promować szkolnictwo dające fach już w wieku 18 lat, jest może i dobra, ale tylko w teorii. Bo wciąż nie pasuje do polskiej rzeczywistości.

Reklama