Wiarygodność ratingów, a zwłaszcza agencji ratingowych, nie jest wielka. Wystarczy przypomnieć sobie, jakie oceny miały np. obligacje zabezpieczone kredytami hipotecznymi, których sprzedaż doprowadziła do wybuchu w 2007 r. największego od dziesięcioleci kryzysu.

Nie należy wierzyć, że od tego czasu wiele się zmieniło, a oznaczenie AAA lub AA+ jest zawsze gwarancją wypłacalności. Mimo to ratingi mają wciąż duże i praktyczne, i symboliczne znaczenie. Praktyczne, bo dla porządku i na wszelki wypadek wielu inwestorów (np. fundusze emerytalne albo banki) mogą lokować pieniądze tylko w instrumenty wysoko oceniane. Innymi słowy, jeśli obligacje skarbowe (np. Grecji) albo korporacyjne (wielu firm) mają ocenę CCC, czyli śmieciową, oznaczającą duże ryzyko niewypłacalności, to – choć i one mają swoich amatorów – poważni kupcy będą się od nich trzymać z daleka. A mniejszy popyt to wyższe koszty finansowania. Symboliczne znaczenie ratingów bierze się stąd, że to najprostsza ilustracja tego, jak postrzegana jest kondycja finansowa państwa lub innego emitenta. Polska nie drukuje pieniędzy – nie musi. Uniknęła recesji, notuje przyzwoity wzrost gospodarczy. Panuje nad długiem publicznym, który w relacji do PKB jest relatywnie niski. Deflacja na razie nam nie szkodzi. Deficyt sektora finansów publicznych spadł i powinien spadać nadal. Przy wsparciu UE sporo inwestujemy. Pod wieloma względami korzystnie się wyróżniamy. Mniejsza o to, ile w tym naszej zasługi. Najważniejsze, że od lat, w ciężkich czasach dla globalnej gospodarki i wielu rozwiniętych państw, okoliczności układają się dla nas w gruncie rzeczy pomyślnie. Idziemy do przodu, gdy inni stoją w miejscu lub się cofają. Inaczej niż zwykle w historii nie wieje nam wiatr w oczy, ale sprzyja szczęście – przynajmniej na razie. Zasługujemy więc na wysokie, wyższe niż dotychczas, noty.