Na razie jest stowarzyszenie Nowoczesna.pl mające być think tankiem i jak sygnalizuje jego twórca, które powinno się aktywnie zaangażować w bieżące sprawy Polski. Szerzej dyskusję o jej modernizacji. Stowarzyszeniu mają przyświecać takie wartości jak wolny rynek, przedsiębiorczość oraz ograniczone i skuteczne państwo. To początek nowego ruchu liberalnego, którego hasłem będzie: śmierć ciepłej wodzie w kranie. Zresztą już wczoraj Petru podkreślał, że jest ona też w Kijowie, zatem takie cele nie powinny stanowić dla nas wyzwania.

Z tego punktu widzenia stowarzyszenie Nowoczesna.pl może być wygodnym narzędziem nacisku na PO, by rząd nie skręcał w bardziej socjalną stronę. Na przykład jednym z ważniejszych postulatów kampanii prezydenckiej stał się pomysł odwrotu od podwyższenia wieku emerytalnego. W tym przypadku „partia Petru” byłaby istotną siłą broniącą wprowadzonych zmian. Rządzącej PO w obliczu kampanii wyborczej idzie to dosyć słabo.

Pytanie, czy taki ruch ma szanse stać się ruchem politycznym? Sprawdźmy, jakimi gra kartami. PO rządzi już niemal osiem lat i udziela jej się efekt znużenia. Sprawa zapisów do OFE pokazała, że w funduszach zostało 2,5 mln osób. Jak wynika ze słów Ryszarda Petru, liczy on na poparcie tych osób dla swojego stowarzyszenia. 2,5 mln to dużo. Ale nie bardzo dużo. Członkowie OFE to 8 proc polskich wyborców. Nowe stowarzyszenie może też zapewne liczyć na grono młodych osób. Takich, które są w stanie poprzeć np. Pawła Kukiza czy Janusza Korwin-Mikkego. Ale to pokazuje, że nie będzie to raczej ruch masowy. I to może być największy kłopot w politycznych rachubach jej twórców.

Bo nie ma czegoś takiego jak masowa partia reform. Pokazuje to polska historia polityczna ostatnich 25 lat. W 1989 r. Leszek Balcerowicz dostał carte blanche. Było jasne, że nadeszła pora na radykalny zwrot w kierunku gospodarki rynkowej. Dziś toczy się dyskusja o tym, czy można było inaczej. Bez względu na to, czy można było iść trochę bardziej w lewo, czy trochę bardziej w prawo – główny kierunek zostałby taki sam. Polska bankrutowała, miała hiperinflację i niekonkurencyjną gospodarkę. Szeroki zakres działań, które w części musiały być bolesne, był konieczny. Ale już każde kolejne wybory pokazywały, że elektorat liberalny nie decyduje o wyborczych zwycięstwach. W 1991 r. Kongres Liberalno-Demokratyczny i nastawiona reformatorsko Unia Demokratyczna czy Unia Polityki Realnej dostały łącznie nieco ponad 20 proc. W kolejnych wyborach KLD miał już tylko 4 proc., a łącznie z UW około 15. W 1997 r. Unia Wolności dostała 13 proc., a powstała na jej gruzach PO cztery lata później, idąca pod sztandarem liberalnym, 12 proc. W roku 2005 było to już 24, ale PO zaczęła się stawać partią masową, a narzucony przez PiS podział na Polskę solidarną i liberalną tylko upewnił liderów PO, by nie afiszować się z pomysłami liberalnymi. Potwierdziły to wybory w 2007 r. PO zdobyła wtedy 41 proc. głosów, ale o podatku liniowym politycy PO wspominali tylko półgębkiem.

Reklama

W ostatnich latach mieliśmy próby powołania formacji odwołujących się do spraw wolnego rynku i przedsiębiorczości. Z jednej strony do tych haseł odwoływali się politycy Polska jest Najważniejsza i Jarosław Gowin. W części Janusz Palikot. Tylko temu ostatniemu udało się odnieść sukces i wejść do Sejmu. Nie był to sukces trwały. Jego formacja właśnie kończy polityczny żywot.

To pokazuje, że nowe ugrupowanie, jeśli powstanie i przejdzie sejmowy próg 5 proc., może liczyć na współrządzenie z PO, ale na samodzielne rządy nie. Bo by taki scenariusz był możliwy, musiałby zrezygnować z programowej wyrazistości i stać się klonem PO.

Ironią historii jest to, że obecnie Polska jest na w miarę liberalnym kursie. Najlepszą metodą oceny jest współczynnik wydatków publicznych do PKB. Te co roku spadają. Jesteśmy w ósemce krajów, które mają najniższą relację w UE. W zeszłym roku wniosły one 38,6 proc. To najmniej od momentu wejścia do Unii Europejskiej. W tym sensie „partia Petru” jest na czasie.