ObserwatorFinansowy.pl: Odkąd rozpoczął się konflikt na Ukrainie, a Rosja nałożyła na naszych sadowników sankcje gospodarcze wstrzymując import polskich owoców (jabłek, gruszek), w sklepach zauważam więcej cydru polskiej produkcji. Czy, paradoksalnie, jednym z rezultatów sankcji jest rozwój niektórych branż?

Mariusz Jan Radło: To byłoby zbyt duże uproszczenie, ale coś w tym jest. Sankcje gospodarcze nałożone na polskich przedsiębiorców przez Rosję sprawiły, że zaczęli oni szukać nowych rynków zbytu, nie tylko za granicą, ale również w kraju.

W przypadku rynku jabłek i produktów z nich wytwarzanych wprowadzenie sankcji zbiegło się z rosnącym – w ostatnich latach – zainteresowaniem produkcją cydru w Polsce i spowodowało, że powstał przychylny klimat dla zmian regulacji dotyczących produkcji, spożycia i reklamy cydru czy perry wytwarzanego z gruszek. Wzrostowi konsumpcji tych niskoalkoholowych napojów sprzyjał i sprzyja też klimat społeczny, gdyż są one postrzegane jako sympatyczne i co istotne smaczne panaceum na agresywną politykę Rosji. Poza tym fakt, że producenci owoców zachęcani są do tego by je przetwarzać, to także sposób na wzmocnienie rozwoju branży spożywczej w Polsce.

W przypadku produkcji cydru sankcje niewątpliwie poprawiły klimat dla rozwoju tej branży w Polsce. Sankcje postawiły jednak wiele firm pod ścianą – sadowników, branżę mięsną. Widzimy już zwrot w eksporcie niektórych produktów spożywczych w stronę Azji, Afryki czy Ameryki Południowej. Te trendy występowały już wcześniej, a Rosyjskie sankcje jedynie je wzmocniły. Najważniejsze jest to, że polskie firmy elastycznie reagują na sankcje dostosowując się do nowych okoliczności. Praktyka pokazuje, że w wielu wypadkach dostosowanie to polega też na omijaniu sankcji z pomocą pośredników z innych krajów. Wiele polskich firm wciąż eksportuje polskie jabłka do Rosji, dzięki temu że na Białorusi przechodzą one metamorfozę i stają się jabłkami białoruskimi.

Reklama

>>> Czytaj też: Putin ratuje Rosjan przed głodem. Kraj mocno zwiększa produkcję żywności

Te zmiany są trwałe?

Nie mam nic przeciw temu, żebyśmy do tytułu światowego potentata w produkcji jabłek dorzucili niedługo tytuł potentata w produkcji napojów na ich bazie. Widzimy, że sytuacja zmusza polskich producentów do zrzeszania się, tworzenia nowych organizacji, nowych pomysłów biznesowych czy wymyślania nowych sposobów na „upłynnienie” jabłek, które w innych okolicznościach poszłyby na eksport do Rosji. Nałożenie sankcji przez Rosję i na Rosję oczywiście jest dla gospodarki negatywne, jednak w konkretnych branżach dotkniętych sankcjami może uruchomić innowacje, które na dłuższą metę doprowadzą do rozkwitu branży i nowych firm.

Należy też pamiętać, że handel z Rosją dotyka tylko niektórych branż, a znaczenie Rosji dla polskiego eksportu – wbrew obecnemu wrażeniu – nie jest kluczowe. Polska jest w średnim stopniu narażona na negatywny wpływ kryzysu rosyjsko-ukraińskiego jeśli chodzi o zawirowania w handlu międzynarodowym. Udział Rosji w naszym eksporcie w latach poprzedzających rok 2014 sięgał 5,5 proc., a w tym krytycznym roku spadł do około 4,5-5 proc. To niewiele w skali całej gospodarki, ale oczywiście w skali konkretnych branż czy przedsiębiorstw to bardzo dużo.

Udział branży rolno-spożywczej w polskim eksporcie do Rosji w ciągu całego roku 2014 spadł z ponad 15 proc. w pierwszym półroczu do znacznie poniżej 10 proc. w drugim. Eksport jabłek do Rosji załamał się prawie całkowicie. Z drugiej strony Rosjanie mają wciąż duży – ponad 10 procentowy – ale systematycznie spadający udział w polskim imporcie i dostarczają nam głównie surowce energetyczne.

Całkowita blokada polskiego eksportu byłaby nie na rękę Rosjanom?

W ogóle całkowita blokada wymiany handlowej z jakimkolwiek krajem byłaby im nie na rękę, bo po prostu ucierpiałyby na tym ich firmy, ich budżet i ich konsumenci. Zresztą Unia Europejska także nie posunęłaby się do takich kroków, jak na przykład zakazanie eksportu do Rosji swoim członkom. Sankcje mają wymiar raczej punktowy niż globalny i, mówiąc szczerze, lepiej żeby kraje UE dogadały się między sobą i wprowadzały wspólnie sankcje gospodarcze o mniejszym zakresie, niż żeby każdy formułował sankcje na własną rękę, licytując się na ich zakres z innymi.

Musimy też pamiętać o strukturze i naturze władzy Putina. Rosja jest kleptokracją, w której na szczytach władzy związki biznesowo-polityczne są kluczowe. Putin wyrósł dzięki swoim związkom z polityką, biznesem i KGB. Na tym zbudował swoją obecną pozycję oraz pozycję związanych z nim oligarchów. Idea i skuteczność selektywnych czy wręcz punktowych sankcji oparta jest na założeniu, że tworzenie kosztów dla biznesowych filarów tego układu władzy – konkretnych ludzi związanych z Putinem – spowoduje, ze poparcie dla agresywnej polityki Putina spadnie i to otoczenie skłoni go do zmiany kursu.

Co by się stało, gdyby Rosja postanowiła jednak iść dalej – które polskie branże narażone są na kłopoty? Nie chcemy oczywiście podpowiadać Rosji takich ruchów, ale warto być czujnym.

Myślę, że Putin mógłby uderzyć w branżę meblarską, ale przecież gdyby rzeczywiście zaostrzył, czy rozszerzył sankcje, to nie tylko wobec Polski, ale i całej Unii Europejskiej. Mógłby oczywiście zdecydować się na selektywne sankcje i karać tylko wybrane kraje. Próbuje to zresztą robić już teraz, gdy ogłasza zniesienie sankcji na import z krajów mu przyjaznych. Może też wstrzymać import samochodów czy sprzętu AGD z Polski, ale uderzy to nie tylko w Polskę, ale też w Niemcy czy Francję. Rykoszetem uderzyłby więc w inne kraje UE, bo gospodarka Polska jest obecnie silnie powiązana z tymi krajami poprzez handel półproduktami. Uderzenie punktowe w handel z Polską na pewno zabolałoby Niemcy, z którymi jesteśmy silnie związani.

>>> Polecamy: Nędza sąsiadująca z bogactwem, stagnacja i upadek rubla. Dlaczego Rosjanie wciąż kochają Putina?

Czy można stwierdzić, że gospodarczo to Europa ma mocniejsze karty niż Rosja i to Europa może nałożyć dotkliwsze sankcje?

Pewnie tak, ale nie należy się spodziewać takich ruchów, bo biznes jednak weźmie górę. Przypadek Niemiec jest tutaj kluczowy – Rosja dla tego kraju to z jednej strony wielka cysterna z ropą i rura z gazem, a z drugiej strony dość chłonny rynek zbytu na dobra przetworzone, samochody, dobra luksusowe, maszyny, itp. Niemieccy przedsiębiorcy mający kontakty z rynkiem rosyjskim tworzą bardzo silne lobby i nie pozwolą, by w ramach rozgrywek politycznych narażano na straty ich przedsiębiorstwa. Zresztą kwestia nacisków biznesu na polityków nie jest obca też Polsce.

Można choćby wskazać na stosunek PSL do naszej polityki zagranicznej. Znacząco odbiega on od tego prezentowanego przez inne partie. Wynika to właśnie z bliskich związków tej partii z branżą rolno-spożywczą. W każdym kraju takie lobby się znajdzie i dlatego trudno jest zbudować w Europie jeden front. Z tego powodu, z perspektywy Polski, znacznie rozsądniejsze jest teraz wspieranie Ukrainy w zatrzymaniu wpływów Rosji na granicy Donbasu czy Krymu także środkami niegospodarczymi. Nasz polityczny imperatyw jest wyraźny i to trzeba podkreślić: jeśli byłoby to nieuniknione, z Rosją lepiej mieć konflikt na prawdziwych Kresach w Donbasie, a nie bezpośrednio za Bugiem.

Mówi Pan, że sankcje nie mają dla Rosji tak dużego znaczenia, a jednak słyszy się, że dzięki nim Rosja powoli rozbudza swój rynek wewnętrzny, zwłaszcza branżę spożywczą. Dotąd Rosja karmiła się żywnością importowaną, teraz musi radzić sobie sama.

Tak, ale to, że Rosja dotąd nie była samowystarczalna żywnościowo, to nie jest wynik naturalnego rozwoju rynku, tylko instytucjonalnych uwarunkowań, które tam panują. Tam mały i średni biznes niemal nie istnieje, bo jest sekowany przez państwo. Politycy wiążą się się z wielkim stabilnym przemysłem, którym łatwiej sterować. Faktem jest jednak, że teraz rząd rosyjski zmienia delikatnie strategię. Zapowiedział wsparcie dla rozwoju branży spożywczej. Czy efekty będą trwałe? To się okaże dopiero za kilka lat.

Zakładając jednak, że rosyjska agresja zakończy się, a sankcje po obu stronach zostaną cofnięte – jak będzie wyglądał powrót na tamten rynek polskich firm?

Na dobrą sprawę Polacy w Rosji nigdy nie mogli liczyć na taryfę ulgową. Nawet przed nałożeniem wzajemnych sankcji w związku z agresją Rosji na Ukrainę historia polskich stosunków z Rosją od upadku Związku Sowieckiego nie była usłana różami. Nie oznacza to, że Polacy nie robili w Rosji interesów. Przeczą temu dokonane tam inwestycje, a także rozwijający się w ostatnich latach eksport. Z tego powodu to, co może nas czekać po ewentualnym zniesieniu sankcji to raczej powrót do sytuacji w której handel – szczególne ten dobrami rolno-spożywczymi – podlegałby okresowym wahaniom związanym z nakładaniem różnych ograniczeń motywowanych politycznie. Natomiast pozostały handel prawdopodobnie rozwijałby się nadal. Dziś jednak trudno być optymistą. Dziś widzimy jak rosyjski rząd przeprowadza czystki w organizacjach pozarządowych i szuka zachodnich agentów.

Jak na Rosję wpłynęły sankcje nałożone przez Zachód na banki, np. ograniczenie możliwości pozyskiwania kapitału w Europie?

Dość boleśnie, bo m.in. w ich wyniku rosyjskie przedsiębiorstwa mają problemy z uzyskaniem kredytu. Cały rosyjski sektor bankowy wymaga znacznej pomocy publicznej, by przetrwać obecny kryzys. Dwa miesiące temu Rosja ogłosiła realizację planu ratowania gospodarki wartego 35 miliardów dolarów, z czego większa część miała pójść właśnie na ratowanie banków. Są jednak analitycy, którzy twierdzą, że to i tak nie wystarczy.

Najpoważniejszej sankcji, o której się mówiło, nie wprowadzono. Rosjanie ostrzegli, że potraktowaliby ją jako faktyczne wypowiedzenie wojny. Chodzi o wyłączenie Rosji z systemu transakcji międzynarodowych – SWIFT. Oznaczałoby to wożenie pieniędzy w walizkach za granicę. To byłby bardzo radykalny krok. Nie można go jednak wykluczyć, gdyby np. Rosja postanowiła otwarcie dokonać inwazji na Ukrainę.

Czy uważa Pan, że wzajemne sankcje między Rosją a Zachodem prędko wygasną, czy może zostaną przedłużone?

Wiele wskazuje, że nie zostaną zniesione. W Europie dano już zielone światło dla ich przedłużenia – miałoby to się stać w czerwcu. Ewentualny powrót do normalności zależy tak naprawdę od Putina, który sam zapędził się w kozi róg ze swoją polityką i obawiam się, że realnym scenariuszem jest zaostrzanie się sytuacji. Już nawet w wewnętrznych kręgach Putin jest kryktykowany za zbytnią uległość. On ma wizję powrotu do XIX w., chce rozpalać narodowe niesnaski i dzielić w ten sposób Europę, która nie jest zdolna do reakcji innej, niż właśnie deklaracje i sankcje.

Do reakcji militarnej?

Wbrew pozorom ona miałaby większe szanse na powodzenie, niż gra kartą gospodarczą. Popatrzmy na historię sankcji. Kuba czy Korea Północna objęte są sankcjami od kilkudziesięciu lat. Kto rządzi w tych krajach? Komuniści. Kolejnym przykładem jest Iran. Po obaleniu szacha obejmowany był sankcjami USA, ONZ,UE, a także wieloma narodowymi – i w ciągu ponad 30 lat niewiele one zmieniły. Wciąż rządzą tam ajatollahowie. Rządy, które są w stanie zmobilizować poparcie społeczeństwa dla swojej polityki nie liczą się z kosztami gospodarczymi sankcji.

Podobna sytuacja jest niestety w Rosji. Putin doskonale gra rosyjskim nacjonalizmem i sowieckimi sentymentami społeczeństwa i poparcie dla niego jest wyższe, niż przed wprowadzeniem sankcji. Argumenty militarne mogą w kwestii Putina zdziałać więcej niż gospodarcze.

Mówi pan o wojnie?

Nie, raczej o jasnym postawieniu sprawy, zarysowaniu pewnych granic i wsparciu Ukrainy nie tylko finansowym, ale też militarnym. Putin i Rosjanie nie mają szacunku do słabych i strachliwych. Idą tak daleko, jak pozwoli im druga strona. To typowe podejście Rosjan nie tylko do polityki międzynarodowej, ale negocjacji w ogóle.

Rosjanie nie są jednak na tyle szaleni, by zderzyć się z Zachodem, choć wygodnie jest im takich udawać, licząc na kolejne ustępstwa przestraszonych albo oportunistycznych Europejczyków.

Gdy istniał ZSRR, za czasów zimnej wojny, mieliśmy do czynienia zarówno z sankcjami gospodarczymi, jak i z wyścigiem zbrojeń. Świat przez dekady był o krok od wojny atomowej. Może jednak lepiej zostać przy „bezpiecznych” sankcjach gospodarczych?

Rywalizacja pomiędzy ZSRR a USA miała charakter ideologiczny (tu socjalizm albo komunizm i demokracja ludowa, a tam kapitalizm i liberalna demokracja) i obejmowała cały świat. Dziś mamy inną sytuację. Rosja identyfikując się z ZSRR chce odbudować swoje wpływy na jego dawnym obszarze i definiuje swoją politykę przez pryzmat stref wpływów i rosyjskiego nacjonalizmu. Chce również reaktywować europejskie nacjonalizmy, by skonfliktować kraje członkowskie UE i rozbić ich jedność. Chce także rozbić jedność NATO.

Stawką w tej grze wydaje się być kontrola nad Europą Środkową i Wschodnią. Pamiętajmy jednak, że to nie polityka odprężenia doprowadziła do upadku ZSRR i wiosny ludów na początku lat 90., ale zaostrzenie polityki przez Reagana. To on zdecydował się na konfrontację z wykorzystaniem zarówno eskalowania kosztów przez wyścig zbrojeń, jak również przez podkopanie gospodarczej pozycji Sowietów przez stymulowanie spadku cen surowców, a także sankcje. Ta polityka doprowadziła Sowietów pod ścianę, a wtedy zgodnie z podręcznikowym modelem rosyjskich negocjacji, zaczęli oni decydować się na daleko posunięte ustępstwa. To całkiem niedawna historia, warto o niej przypominać.

Dr hab. Mariusz Jan Radło jest ekonomistą, wykłada w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie; partner zarządzający w firmie analityczno- doradczej SEENDICO